20 grudnia 2012

|196| Samanta Riddle


Jak widać, ogarnianie ogarnianiem, ale i na jedną ocenę w jeszcze starym roku znalazł się czas. Zapraszam na salę Dementorkę.

§ Pierwsze wrażenie
A. Adres
Fanfiction-potterowskie.blogspot.com. Bardzo na temat – jednak nie mówię tego w pozytywnym tonie. Wieje banałem, nie ma zbyt wiele miejsca na domysły, po prostu na tacy podsuwasz nam, jaki gatunek tworzysz i do jakiego kanonu. Naprawdę nie ma alternatyw? Czy zżyłaś się już emocjonalnie z adresem (akurat tego nigdy nie byłam w stanie zrozumieć, ale może jestem w tym osamotniona)?
Osobiście? Nie zajrzałabym, gdybym nie musiała. Lubię fanfiction potterowskie, ale widząc taki adres, odnoszę wrażenie, że treść będzie równie banalna i nieoryginalna jak adres. A akurat banalnych ficków nie lubię i wolę je omijać, jeśli mogę.

B. Grafika
W przerwie, o którą prosiłaś, szablon uległ zmianie dwa razy. Za pierwszym zmiana nie przyniosła niemal żadnych korzyści, ale teraz – oj, zdecydowanie tak! Jest porządek, szablon został złożony w sposób estetyczny, a kolorystyka jest przyjemna dla oka i nie męczy przy czytaniu. Lecz trzeba przyznać: kiedy tekst zostaje przewinięty tak, że znajduje się na tle torów i pary, nie jest zbyt czytelny, a przynajmniej nie na moim laptopie. Denerwuje również brak możliwości skopiowania pierwszych kilku akapitów tekstu, długością odpowiadającą mniej więcej długości spisu treści, ale podejrzewam, że tu zawiniła konstrukcja html-u szablonu.
Lecz tak jak wygląd zachęca do pozostania na stronie, tak jedno mnie do tego zniechęca: nie cierpię, kiedy po wejściu na bloga automatycznie włącza się muzyka. Możesz nawet puszczać mój ulubiony kawałek, ale jeśli do słuchania mnie zmuszasz, zamiast dać wybór, to nie jestem nastawiona pozytywnie, tym bardziej że zazwyczaj i tak coś leci w moich głośnikach (czy to muzyka, czy radiowe wiadomości, czy odgłosy natury), a kart mam otwartych kilka, więc muszę potem jeszcze szukać, gdzie się to coś włączyło. Zresztą nie wszyscy lubią czytać przy muzyce, nie wszyscy muszą pochwalać samą ideę podkładu do lektury, zatem byłoby miło, gdybyś to uszanowała i przynajmniej zamieniła odtwarzacz na taki, który Czytelnik sam musiałby włączyć. Daj Czytelnikowi wybór, zamiast narzucać mu swój.
PS: Przepraszam, że screen taki, jaki jest, ale chciałam ująć więcej z bloga, więc „nagłówek” musiał się wkleić dwa razy. Ale przy okazji, mam nadzieję, możesz zobaczyć ten zlewający się nim w pewnym momencie tekst.

§ Treść
A. Fabuła
No dobrze, bloga obejrzałam sobie pobieżnie jeszcze przed ostatnim wakacyjnym wyjazdem. Od tego czasu minęły już ponad trzy miesiące – po takiej przerwie nie pamiętam niczego, co ewentualnie rzuciło mi się w oczy wtedy. Ale, do pracy, rodacy!
Pierwsza w oczy rzuciła mi się fabularna niewiarygodność: Samanta i Lena, dwie czternastolatki, którym Dumbledore łaskawie pozwolił na rozpoczęcie nauki w Hogwarcie od czwartego roku. Hmm… Co powiesz na „nie”? Gdyby to był drugi rok, może bym nie kwestionowała. Ale czwarty? Tak od razu, bez niczego? Ja wiem, że Rowling nie poświęcała znowuż aż takiej uwagi temu, co się działo na zajęciach, a przynajmniej nie na wszystkich, ale cztery lata to ogrom roboty! Ba, cały pierwszy rok w Hogwarcie to solidna nauka niezbędnych podstaw, bez których nie sposób przejść dalej – w końcu nawet rzecz tak banalna jak ruch nadgarstka podczas rzucania zaklęcia ma znaczenie, o czym dobitnie świadczy fragment o Wingardium Leviosa w pierwszym tomie. Trzeba by być naprawdę wybitnym, aby nadrobić cztery lata (w tym przedmioty trudne i posiadające wymagających nauczycieli, jak transmutacja czy eliksiry) ot tak, tylko dzięki dodatkowym korepetycjom wieczorami. I przy takiej decyzji Dumbledore, czy którykolwiek z nauczycieli, tak na dobrą sprawę, powinien zażądać, aby znajomość dziewczynek została przetestowana. Bo jeśli ich poziom wiedzy jest równy uczniowi pierwszego roku w Hogwarcie, to rzucanie ich na tak głęboką wodę wyrządzi im wyłącznie krzywdę, podczas gdy nawet najwytrwalej dokuczający uczniowie wreszcie zaakceptują, że dwie czternastolatki są na pierwszym roku i przestaną zaczepiać. Według mnie logiczniejsze rozwiązania są dwa: albo wysłać Samantę i Lenę na pierwszy rok (owe korepetycje ewentualnie kontynuując i dać dziewczynkom szansę na przeskoczenie klasy lub dwóch później, po nadrobieniu zaległości), albo zapewnić im jeden intensywny rok nauki indywidualnej poza Hogwartem i dopiero po tym roku można by, jeśli okazałyby się pojętne, wrzucić je do klasy, w której wiekowo być powinny. Bo w obecnej wersji taka gadka „Och, macie czternaście lat, co z tego, że nic nie wiecie, pójdziecie sobie do czwartej klasy, jak inni czternastoletni uczniowie Hogwartu” brzmi tak, jakby powiedzieć wychowanemu w dżungli dziecku „Och, masz jedenaście lat, co z tego, że nie umiesz pisać, czytać ani liczyć, pójdziesz sobie do czwartej klasy podstawówki, jak inne dzieci w naszej szkole”. Braki w podstawach są brakami najtrudniejszymi, wbrew pozorom, zwłaszcza jeśli Hogwart ma jakieś naukowe podstawy, by wierzyć, że rozpoczęcie nauki magii w wieku właśnie lat jedenastu jest najbardziej optymalne i przynosi najwięcej korzyści. A i nie zapominajmy, że każdy uczy się w innym tempie, co sama Rowling pokazała świetnie poprzez kontrast Hermiony, Rona i Harry’ego. Nigdzie też nie sugerujesz, jakoby Samanta i Lena były szkolnymi prymuskami, ba, o Samancie z tekstu wnioskuję wręcz przeciwnie, skoro w gimnazjum będąc, używając słów pani Gareckiej, „po angielsku nie umie poprowadzić najprostszego dialogu”. Zatem jeszcze raz pytam: na jakiej (logicznej!) podstawie Dumbledore, człowiek bądź co bądź inteligentny, podjął decyzję, aby pozwolić dwóm dziewczynkom niemającym żadnej wiedzy o magii i które nie posiadają żadnej jeszcze zdolności panowania nad nią, uczęszczać do klasy, w której wiekowo być powinny, a nie do klasy odpowiadającej ich faktycznym umiejętnościom?
Zahaczyłam o ten angielski? To jeszcze ciut o nim: zaklęcie pomieszania języków jest naprawdę niezgorszym wyjściem z sytuacji pt. jakim cudem Samanta rozumiała profesor Trelawney oraz Voldemorta w swoich snach, ale i tak pozostawia wielką dziurę w potencjalnej nauce dziewczynki w Hogwarcie. Dziurę tą nazywamy wypracowaniami. Tak, tak, uczniowie Hogwartu już od pierwszej klasy pisali długie wypracowania na niemal każdy przedmiot, a wraz z biegiem czasu trzeba będzie jeszcze przystąpić do egzaminów pisemnych. Tymczasem Twoje wyjaśnienie zaklęcia obejmuje wyłącznie mowę, nic o piśmie, a skoro, jak zacytowałam wyżej, Samanta „po angielsku nie umie poprowadzić najprostszego dialogu”, to jak niby miałaby sobie poradzić ze skomplikowanymi wypracowaniami? Z lekturą podręczników oraz ksiąg traktujących o magii? Przecież większość będzie pisana nie tylko stylem akademickim, ale także pochodzić będzie z początków pisma, co przysparza dodatkowe problemy typu przestarzałe formy, nieistniejące/nieużywane już słowa czy niestandardowa ortografia (tę ujednolicono w języku angielskim dopiero w XVIII wieku, co daje nam przynajmniej osiemset lat potencjalnych pism wszelakich, jak nie więcej). Jeśli Samanta nie jest dobra w posługiwaniu się językiem angielskim w sposób wystarczający, aby mogła uczęszczać do szkoły, to tym bardziej nie rozumiem, dlaczego Dumbledore pozwalałby jej tak po prostu wskoczyć sobie do klasy odpowiedniej wiekowo. A, jak powiedziałam, Twoje zaklęcie wspomina wyłącznie o mowie, zresztą, gdybyś próbowała je podciągnąć także pod pismo, musiałabyś albo solidnie zmienić zasady działania zaklęcia (bo koncept „ty mówisz po swojemu, ja rozumiem po swojemu” przy piśmie byłby bardzo naciągany), albo zmienić koncept głównej bohaterki i obdarzyć ją przynajmniej średniozaawansowaną znajomością języka angielskiego, dzięki której, ze słownikiem w dłoni, miałaby szanse napisać przynajmniej proste gramatyczne wypracowanie na skomplikowane tematy, jakie niektórzy profesorowie w Hogwarcie lubili zadawać.
Gryzie mnie również następujący fragment z rozdziału trzeciego:
„— Kiedyś usłyszałam — wyjaśniła prędko Samanta. — A śmierciożercy? Kim oni są?
       — To jego służący.”
Naprawdę próbujesz mi wmówić, że w tak poważnej sprawie osoba nawet równie roztrzepana co profesor Trelawney pominęłaby tak istotną rzecz, jak mugolka znająca imię Voldemorta? Że kupiłaby wymówkę pt. „kiedyś usłyszałam” tak po prostu, bez żadnego kwestionowania i drążenia sprawy, po prostu się zdziwiła, trochę poprzyglądała podejrzliwie i tyle? Hmm... Powtórzę się: co powiesz na „nie”? To jest poważna sprawa, chociaż Voldemort zabijał mugoli, Ministerstwo Magii dokładało wszelkich starań, aby świat czarodziejów pozostał przed mugolami ukryty, a i tylko szczególne jednostki nazywały Czarnego Pana mianem Voldemort. Fakt, że Samanta owe imię znała powinien wywołać u Trelawney zimny dreszcz oraz lawinę pytań, których tak banalna wymówka by nie zbyła.
Ale pomijając te mankamenty, o fabule zdecydowanie można powiedzieć tyle, że dość mocno uczepiłaś się schematu, który znać możemy z pierwszego tomu „Harry’ego Pottera”, plus parę dodatków z innych tomów. Nie wierzysz? Przypatrz się uważnie: początki, w których opisana jest codzienność Samanty w wakacje oraz jej uczucie niepasowania do owej codzienności; później dziwne, nadprzyrodzone wydarzenia; przybycie kogoś z Hogwartu z listem i wyjaśnieniami; odwiedziny Londynu oraz Pokątnej (w tym Gringotta, wraz z opisem przejażdżki, wizyty u Ollivandera, nie zapominając o różdżkowej demolce oraz wspomnieniu innej osoby, w jakiś sposób z głównym bohaterem związanej, która parała się czarną magią, włącznie z faktem, iż i Harry, i Samanta swoje sowy otrzymali od kogoś, a nie kupili sami); przejście na peron 9 i ¾ oraz podróż ekspresem do Hogwartu; Tiara Przydziału, jedzenie i mowa dyrektora; opisy (niektórych) poszczególnych zajęć; konfrontacja z Malfoyem; quidditch; śledzenie nauczycieli i oskarżanie ich o bycie śmierciożercami; spiskowanie z przyjaciółką przeciwko nauczycielowi (tu ukłon w stronę Leny, że sama zauważyła, iż zgrywają Harry’ego, Rona i Hermionę); Halloween… Nawet kolejność tych wydarzeń jest w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach identyczna. Jedyną różnicą jest podmiana Samanty pod Harry’ego, całą resztę już znam z powieści Rowling. I chociaż opisane jest niezgorzej, to na dłuższą metę nudzi, bo przecież ja już to wiem, a że nie lubię i nie potrafię się sympatyzować z protagonistką, tym bardziej nie widzę powodu, abym czytała tę samą historię jeszcze raz, ale w wydaniu ciut okrojonym i odrobinkę tylko innym. Po co? Póki co jedynym zwrotem akcji czy jedynym bardziej interesującym wątkiem były sny o Voldemorcie i owa walka na przystanku – która, notabene, bardzo szybko zniknęła tak z tekstu, jak i z pamięci Samanty, bo trzeba było się skupić na ekscytacji, że dziewczyna pójdzie do szkoły magii. Szkoda, w sumie, że tak bardzo trzymasz się gotowego schematu, bo wnioskując po opisach, dałabyś radę spokojnie stworzyć własną fabułę, coś nowego i to z całkiem niezłym rezultatem. Tymczasem za przerobienie schematu nie mogę chwalić, to jak wmawianie dziecku, że skoro pokolorowało już narysowany obrazek, to samo stworzyło całość i zasługa jest wyłącznie jego – kiedy wcale tak nie jest.
Przez tę kalkę fabuły większość tekstu mnie wynudziła. Nie był źle napisany, ale, doprawdy, ile razy można czytać o tym samym, a zwłaszcza jeśli oryginał jest iście świetny i trudno mu dorównać? Do rozdziału dziesiątego działo się naprawdę niewiele przykuwających uwagę rzeczy, przez co odechciewało mi się czytać już w połowie rozdziału, a starałam się czytać przynajmniej dwa dziennie, bo w końcu tekstu niewiele (zwłaszcza w porównaniu z niektórymi kolosami, które zdarzało mi się oceniać), a i chciałam wrzucić jeszcze ocenę przed Nowym Rokiem. Tak czy inaczej, od dziesiątego, kiedy powoli rozwija się wątek profesora Stevensona i kiedy później na scenie dostajemy więcej Anne i Nicko, dzięki którym Samanta nagle staje się znośna, jest już lepiej. Niestety, to tylko jedna czwarta obecnie opublikowanego tekstu, większość tych nudnych części przeważa. A szkoda, wielka szkoda. Bo, jak już powiedziałam wyżej, naprawdę czuję, że dałabyś radę stworzyć coś własnego, czy to fanfick z fabułą mniej opartą na oryginale, czy to coś w pełni własnego. W obecnej wersji i na obecnym etapie opowiadania, wybacz, jednak nie jestem w stanie powiedzieć nic przychylnego o samej fabule. Przykro mi.

B. Dialogi i opisy
Dialogi są w większości poprawne, ale nie wyróżniają się niczym ani nie zapadają zbytnio w pamięć. Z jednej strony to dobrze, gdyż jest na czym budować, ale z drugiej jest to potworną wadą. A konkretnie owe nie wyróżnianie się niczym. A jeszcze konkretniej: fakt, iż one nie różnią się niczym od siebie. Wszystkie Twoje postaci mają dokładnie ten sam sposób wysławiania się, co może i jakoś ujdzie w tłoku w przypadku Samanty czy Leny (przyjaźń, podobny wiek itd), ale bardzo razi w przypadku takiej np. profesor Trelawney (która nie używałaby równie banalnych i młodzieżowych zwrotów jak „ten tego”, a to ledwie wierzchołek góry lodowej). Urozmaić sposoby, w jakie postaci się wysławiają, bo w końcu każdy mówi trochę inaczej, ma swoje ulubione słówka czy powiedzonka, może inaczej stawia pauzy albo się rozwleka przy mówieniu, podczas gdy inni wypowiadają się lakonicznie. Możliwości są dziesiątki i to bardzo przykre widzieć, że nie stosujesz żadnej, bo w ten sposób szkodzisz nie tylko dialogom, ale także postaciom, które i tak już muszą znosić życie na marginesie (patrz paragraf o bohaterach). Iście nienaturalne dialogi/wypowiedzi wymienię tutaj dwa.
Po pierwsze, rozdział drugi:
„— To nie są kłamstwa. Ty kłamiesz!
— Ja niby kłamię, że ty kłamiesz? Nie kłam!
— No coś ty… Pouczasz mnie że kłamię, kłamczucho?
— Twój poziom inteligencji wskazuje, że większość rzeczy, które uważasz za prawdę, wcale nią nie są. To twoje urojone wyobrażenia, które kreują rzeczywistość, a raczej wyimaginowaną rzeczywistość, bo ona istnieje tylko w twojej głowie. Jeżeli używasz słowo kłamstwo w kontekście, że twój świat różni się od realnego, to może masz schizofrenie, kłamczucho?”
Sztuczniejszego dialogu dawno nie słyszałam, acz kto wie, ja tam unikam gimnazjalistek, więc co ja wiem o tym, jak one się na co dzień wypowiadają. Niemniej jednak dialog jest sztuczny. Zarzuty? Oprócz doboru niektórych słów (jak np. zwrot „no coś ty” zamiast „no co ty”), drażni tu głównie popadanie z jednej ekstremy w drugą. Wpierw mamy bardzo infantylny ping-pong oskarżania o kłamstwo – to jeszcze nawet ujdzie, w końcu czternaście lat to wiek pomiędzy, dziecinne wyskoki jeszcze się mogą zdarzać. Ale później raczysz nas przesadnie przemądrzałą wypowiedzią Samanty, która nie tylko wygląda nie na miejscu, ale także kłóci się z postacią, którą do tej pory kreowałaś. Nigdzie nie było wzmianek jakoby Samanta była oczytana czy wielce inteligentna, jakoby posługiwała się słownictwem bogatszym i nieco dojrzalszym od przeciętnej gimnazjalistki, jakoby w ogóle taki styl wypowiedzi stosowała (a już na pewno nie zobaczymy tego, kiedy dziewucha co chwilę się foszy). Powyższa kłótnia mnie nie przekonuje i uważam, że nadaje się wyłącznie do kompletnej przeróbki językowej.
A po drugie, rozdział trzeci:
„Tak, serio! A oni siedzieli sobie tutaj i nawet nie wysłali mi konkretnej sowy! Nie wiem, kim jesteś, ale myślę, że rozumiesz jak to jest, gdy przez tyle czasu tkwisz w świecie mugoli, nagle atakują ciebie demetorzy i nikogo to nie obchodzi!”
O rany boskie, ale wywód! A tak poważnie: Harry dopiero co Samantę poznał. I chociaż jej komentarz pełen był sympatii, w naturalnej, wiarygodnej wypowiedzi Harry nie ująłby podobnych myśli w taki sposób, jakby wiedział, że Samantę również w wakacje zaatakowali śmierciożercy. Raczej powiedziałby coś w stylu: „Nie wiem, kim jesteś, ale zdajesz się rozumieć, jak to jest tkwić tyle czasu w świecie mugoli i nikogo to nie obchodzi!” Przy okazji zaś: napisałaś „demetorzy” zamiast „dementorzy”.
Tyle z przykładów z tekstu. O ile się nie mylę, jakieś pojedyncze konkrety mogły się znaleźć w pliku z błędami z tekstu, ale to już przy poprawności. Reszta dialogów naprawdę nie jest aż tak zła, ot, po prostu mogłaby być o wiele lepsza.
Wypadałoby również poprawić zapis dialogów, gdyż dopiero w ostatnim rozdziale zaczęłaś używać pauz – wcześniej stosowałaś dywizy, a tych do zapisu dialogów nie używamy.
Ach, i jeszcze zapis myśli! Po pierwsze: kon-se-kwen-cja! Wpierw zapisujesz je bez żadnego wyróżnienia, oddzielając od tekstu średnikami (co akurat jest błędem, powinny to być przecinki), po czym nagle, gdzieś po połowie tekstu, zaczęłaś je pisać od dywizu i to jeszcze w cudzysłowie (zapis błędny, gdyż myśl powinna być zapisana albo tak samo jak dialog, albo w cudzysłowie, bez łączenia), po czym znów wróciłaś do pierwotnej formy. Dziewczyno, zdecyduj się na jeden zapis, po czym konsekwentnie się go trzymaj. A po drugie: sam zapis. Jak już zaznaczyłam w nawiasach, w każdym ze stosowanych przez Ciebie form zapisu były jakieś błędy. Na podstronie Pomoc znajduje się artykuł, w którym mowa, jak można zapisywać myśli w prozie. Polecam, gdyż nie jest długi, zaś podobna wiedza z pewnością Ci się przyda.
Z opisami jest nieco lepiej. Ponownie: w większości poprawne, dość obrazowe by Czytelnik się odnalazł tak w miejscach, jak i odczuciach, ale sporo z nich wymaga szlifu. Albo inaczej: to styl wiele by zyskał, gdybyś go jeszcze dopieściła, bo opisy same w sobie są całkiem dobre. Byłoby miło trafić na jakiś naprawdę świetny czy też zapadający w pamięć nie z powodu tego, co opisujesz, ale tego, jak opisujesz, jednak myślę, że to, póki co, ciut wysokie wymaganie. Chociaż wspomnę, że zalążki już się pojawiły, gdyż zdaniem „Ciężkie, ołowiane chmury wydawały niepokojące pomruki” z rozdziału ósmego sprawiłaś, że przystałam na moment, żeby skomplementować metaforę. Niemniej jednak, myślę, że wpierw powinnaś opanować oraz porządnie oszlifować podstawy i dużo pisać, zaś wspaniały opis prędzej czy później sam spod Twojego pióra wyjdzie.
No dobrze, czasem tylko opis traci na efekcie, kiedy nie oddajesz odpowiednich emocji lub kiedy skupiasz się na czymś innym. Tak miało miejsce w rozdziale pierwszym. Ta kłótnia miałaby o wiele więcej mocy, gdybyś stopniowała do niej napięcie, a nie waliła obszernymi opisami pomieszczeń, po czym wstawiła kłótnię bez żadnego praktycznie przygotowywania Czytelnika (czy głównej bohaterki) do niej. Buduj napięcie i emocje, nie wspominaj Czytelnikowi, że Samanta była nieco zaniepokojona, o co takiego znowu pójdzie, tylko spraw, aby Czytelnikowi się ów niepokój udzielił i sam zaczął zastanawiać. Uwierz mi, kiedy mówię, że przedstawienie bohaterów i relacji między nimi jest o ważniejsze (i ciekawsze) od obszernych opisów pomieszczeń. Chyba zwłaszcza na początkach, kiedy należy dołożyć starań, aby Czytelnika zainteresować i zaintrygować, kiedy trzeba go przekonać, iż chce poświęcić swój czas na lekturę właśnie tego tekstu, a tym bardziej jeśli po rozdziale bodajże trzecim do owych pomieszczeń już nigdy nie wrócisz. Na szczęście jednak podobnych momentów nie ma w „Samancie Riddle” aż tak wiele.
Nie mam nic więcej do powiedzenia w tym temacie.

C. Styl
Jest… Hmm, jeszcze nie bardzo dobrze, ale już więcej niż tylko dobrze, coś pomiędzy, ale że pomiędzy rodzajami dobrze, to… jest dobrze. ;) Piszesz na tyle obrazowo i ładnie, że czyta się bez skrajnych emocji, ot, po prostu się czyta, ale widać, że jeszcze brakuje Ci szlifu i, chyba przede wszystkim, literackiej dojrzałości.
Operujesz, póki co, stylem prostym, co absolutnie do Samanty pasuje, tak bohaterki, jak i tekstu; oddajesz tym pewną część natury dziewczyny, a przystępność odbioru działa wyłącznie na plus. Niestety, czasem do tekstu wkradają Ci się zdania lub mniejsze fragmenty aż zbyt proste, niekiedy wręcz podwórkowe w swym kolokwializmie, które nie pasują do reszty prowadzonej przez Ciebie narracji. Przykład? O, na przykład w rozdziale piątym: „Dalej musieli iść na pieszo […]”. Poprawnie byłoby „musieli iść pieszo” albo „musieli iść na piechotę”, ale podobne mieszanie brzmi, jakby zostało wyjęte z piaskownicy albo szkolnego korytarza, co nie przystoi obiektywnemu narratorowi. Jest to kwestia kolejnego przejrzenia własnego tekstu, tym razem pod tym kątem, i kolejnego szlifu.
Zwrócę także uwagę na fragment rozdziału czwartego, w którym Samanta czyta na głos „Historię Hogwartu”. Co tu jest nie tak? Otóż to, iż ów fragment wcale nie brzmi jak wyjęty z podręcznika, bardziej jak czyjeś ustne streszczenie. Nie ma żadnej różnicy między Twoją narracją a narracją Bathildy Bagshot, a tak przecież być nie powinno, powinna być wyraźna różnica. Podręczniki, książki traktujące o czyjejś historii (w tym przypadku historii instytucji) i temu podobne rządzą się swoimi prawami i piszemy je nieco innym stylem, a już z pewnością innym niż ten, którym opisujemy losy czternastolatki dla odbiorców w podobnym wieku. Wypadałoby ten fragment „uliteracić”, że tak powiem, uczynić bardziej podręcznikowym. Co to znaczy? Odrobinę więcej szczegółów, a mniej streszczania; stosować polszczyznę nie tylko poprawną, ale niekiedy wpadającą w oficjalny ton; pilnować szyku zdania, by nie brzmiał zbyt codziennie; nie stosować zaimków, jeśli nie są potrzebne. Może zobrazuję. Pierwsze trzy zdania w Twojej wersji brzmią tak: „Salazar Shlyterin chciał, by mugolaki nie uczyły się w Hogwarcie. Uważał, że dzieci tylko czystej krwi mogą zgłębiać tajniki magii. Próbował do tego pomysłu przekonać Godryka, Helgę i Rowenę, ale oni odmówili…”. Jak uczynić te trzy zdania bardziej podręcznikowymi? Może w następujący sposób: „Salazar Shlyterin pragnął, aby mugole nie mieli dostępu do nauki w Hogwarcie. Uważał bowiem, że tylko dzieci (czarodziei) czystej krwi są godne zagłębiania tajników magii. Jednak chociaż próbował przekonać Godryka, Helgę i Rowenę, jego starania spełzły na niczym…” Pamiętajmy, że to wyłącznie jedna sugestia – wystarczy poświęcić fragmentowi czas, aby wymyślić przynajmniej pięć innych, równie dobrych, może nawet lepszych. Podobny zarzut odnosi się do fragmentu książki o wampirach z rozdziału dziesiątego, ale tu Tobie samej pozwolę się wykazać.
Cała reszta? Hmm, cała reszta mankamentów w Twoim stylu wynika chyba właśnie z tej potrzeby dodatkowego szlifu, czytania nie tylko pod kątem wyłapywania błędów językowych, ale właśnie aby jeszcze wygładzić tekst. Podchodzą pod to wszelakie powtórzenia, zbędne dodatkowe określenia, pomieszane związki frazeologiczne, źle użyte słowa… I, tak naprawdę, nie ma tego u Ciebie przesadnie wiele (tyle, ile oczekiwałabym od osoby w Twoim wieku i na Twoim poziomie zaawansowania literackiego?, zgaduję bowiem, że to Twoja pierwsza próba). Zatem nie przejmuj się, pisz dalej i rób, co robiłaś do tej pory, bo zmierzasz w dobrym kierunku, a, jak głosi przysłowie, gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy.

D. Zgodność z kanonem i kreacja świata
W zgodności z kanonem nie mam do zarzucenia chyba nic. Mam wrażenie, iż niektóre z rozmów (jak np. rozmowę między Harrym, Hermioną i Ronem w rozdziale czwartym czy późniejszą między Syriuszem a Molly) przytoczyłaś dosłownie z książki, co z jednej strony jest dobrym zabiegiem splatającym ciaśniej Twoją rzeczywistość ze światem Rowling, a z drugiej – jeśli faktycznie przytaczasz, prawo cytatu nakazuje Ci podać źródło, gdyż bez niego przywłaszczasz sobie cudzą pracę, ergo: popełniasz plagiat. Sprawdziłabym sama, czy wypowiedzi są dokładnie takie same jak w książce, jednak, niestety, czas temu jakiś pożyczyłam wszystkie tomy i jeszcze nie dostałam ich z powrotem. Tak czy inaczej, jeśli chodzi o zgodność z kanonem, nie widzę żadnych większych problemów, ewentualnie drobiazgi, które można poprawić w minutę, jak np. bibliotekarka, która nazywała się Pince, nie Prince.
Co się zaś tyczy kreacji świata, uważam, że jest nieźle, ale może być lepiej. Opisujesz miejsca wystarczająco, by Czytelnik je sobie zobrazował, nie przypominam sobie, abyś kreowała jakieś miejsca słowami-klucze (kuchnia, salon, Wielka Sala itp.), co stanowi zdecydowany plus. Żaden z tych opisów wnętrz nie był specjalnie powalający czy też zapadający w pamięć, ale z pewnością wystarczający, aby bohaterowie nie spacerowali w próżni.
Jak zatem może być lepiej? Stwórz klimat. Niech miejsca nie tylko są, ale także żyją. Tak jak miejsca w trzech pierwszych rozdziałach jeszcze jakiś klimat mają, chyba przede wszystkim dlatego, iż tak silnie są związane z Samantą, tak później tego klimatu brakuje. A przecież główna bohaterka po raz pierwszy w życiu jest w Anglii, powinna te różnice odczuwać bardzo wyraźnie. I chociaż nie ma żadnego przepisu na stworzenie klimatu, pomóc z pewnością może wykorzystanie przy opisach zmysłów innych niż wzrok. Weźmy, przykładowo, Londyn. Jaki klimat ma Londyn? Jeśli mowa o centrum, to na pewno wspomnimy tłok (dotyk), w pewnych miejscach/porach z pewnością hałas korków tudzież ludzi (słuch), zapachy takich rzeczy jak spaliny, kawa czy orientalne jedzenie (węch)… Owszem, trudno wiernie oddać klimat miejsca, jeśli się w nim nie było, ale nie jest to niemożliwe, a już z pewnością nie w naszych czasach, gdzie mamy i Internet, i bardzo dobre ekranizacje powieści Rowling.
Reszta, moim zdaniem, to kwestia wyobraźni oraz pióra.

§ Bohaterowie
Uff, usunęłaś podstronę o bohaterach. Jak dobrze. Bo kiedy za ocenę zabrałam się po raz pierwszy, trafiłaś na napad czepialstwa u mnie i wyłapywałabym wszystkie przykłady braków potwierdzenia owych opisów w tekście.
Cóż, Samanta to typowy, bardzo typowy, często wręcz idealnie stereotypowy okaz osobnika ludzkiego płci żeńskiej w wieku lat czternastu. Foszy się o byle co, myśli, że świat się kręci wokół niej (przez co albo się foszy, bo się nie kręci, albo się foszy, bo się kręci, ale skupia się na wadach, nie zaletach), ma bardzo mocne huśtawki nastrojów, pyskuje rodzicom, znowu się foszy… Prawdę mówiąc, nie przypominam sobie jakiejkolwiek cechy u Samanty, dzięki której przynajmniej poczułabym do niej chociaż niteczkę sympatii. Nie lubię czytać o ofoszonych nastolatach, wokół których kręci się świat, a przynajmniej nie jeśli owe nastolaty nie prezentują sobą czegoś więcej niż wielki foch z przytupem, emocjonalne burze oraz wieczny grymas. Bo o takiej np. Ellie Allard z cyklu „Dziewczyny” Jacqueline Wilson mogę czytać nadal. Czemu? Bo chociaż Ellie też się foszyła o byle co i też miała straszne napady huśtawek nastrojów, to jednak było w niej także mnóstwo pozytywów, z którymi można się było utożsamić. U Samanty nie znalazłam ani pół takiego, a kiedy już jakiś cień podobnego się pojawiał (np. odnajdywanie swoich wad podczas słuchania Harry’ego w rozdziale czwartym czy nieodpychanie Nicko i Anne później), to zaraz szybko znikał, bo znów trzeba się było owinąć fochem niczym peleryną. I tak, przeczytałam, że pejoratywna kreacja Samanty jest celowa, ale nawet najbardziej ofoszona czternastolatka ma jakieś zalety. Samancie nie zaszkodzi, jeśli dodasz jej jedna lub dwie pozytywne cechy, jeśli pokażesz, że jest czymś głębszym niż pyskującym kłębkiem focha i urażonej dumy z powodu tego, iż nikt nie zwraca na nią tyle uwagi, ile by chciała.
Przy opowiadaniu tak bardzo skupionym na jednej postaci nie jest łatwo wypowiadać się o pozostałych postaciach.
Bohaterowie kanoniczni pozostali w głównej mierze bez zmian, wierne oryginałom, choć myślę iż sporą tego zasługą są duże fragmenty dialogów przepisane z oryginału oraz fakt, iż istnieją w bardzo dużym cieniu protagonistki. Niekiedy, gdy sama dopisujesz dialogi kanonicznym postaciom, mogłyby być one bardziej wiarygodne, bardziej naturalne, co dodałoby do niezgorszego dodawaniach ich charakterów. Podsumuję ich może tak: nic specjalnie nie gryzie, ale rewelacji też nie ma.
Lena jakoś się trzyma dzięki tej przemianie z nieco nieśmiałej w oczarowaną otaczającymi ją nowościami, ale oprócz tego też bardzo niknie na tle swojej przyjaciółki. Swoją drogą, dziwna ta ich przyjaźń, bardzo jednostronna przy egoizmie i egocentryzmie Samanty. Jakim cudem Lena ją znosi i w ogóle chce tę przyjaźń kontynuować jest poza moimi zdolnościami rozumienia, ale kto wie, może nie muszę rozumieć. Chociaż trzeba dodać, że trudno mi to nawet przyjąć na wiarę. Niemniej jednak Lena jest na plus, według mnie jest bohaterką, którą o wiele łatwiej polubić czy przynajmniej jej kibicować, bo nie jest stworzona wyłącznie z samych pozytywnych czy samych negatywnych cech.
Rodzina Samanty jest dość stereotypowa: dokuczający młodszy brat, trochę nadopiekuńcza, nieco czepialska mama i tata-trochę-na-uboczu-bo-to-mama-rządzi-w-domu. Brakuje jakiegoś uwiarygodnienia rodziców w postaci posłania ich do pracy. Jeśli wspomniałaś, jakie wykonują zawody, to owe wzmianki przeszły bez echa i pozostały bez pamięci, a fakt, iż, podług Twojej narracji, rodzice zdają się ciągle być w domu wcale nie pomaga. Tymczasem wakacje są dla uczniów, dorośli co najwyżej mogą być na urlopie, a skoro mają wielki dom poza miastem, nowocześnie urządzony, co sugeruje, że są zamożni, to warto byłoby to poprzeć jakimiś dowodami (np. tata wracający z pracy z neseserem i jeszcze w garniaku albo mama dłubiąca zaciekle w Excelu, bo ogarnia księgowość i podatki swojego własnego biznesu, który prowadzi z domu).
Profesor Stevenson vel Rick. Hm, zacznę może od tego, że kiedy Samanta z Leną doszły, iż jest wampirem, jego wampirze cechy bardzo przywiodły mi na myśl Edzia Ka ze „Zmierzchu”. Za wyjątkiem białych ubrań. Niemniej jednak nie mam do niego zastrzeżeń, przynajmniej póki co. Konsekwentnie prowadzony, odkąd jego wampiryzm wyszedł na jaw nawet otrzymał nieco głębi i niektóre z jego zachowań, np. przesadna koleżeńskość względem głównej bohaterki, przestały być takie z kosmosu wyjęte, ale nadal blednie on przy nadmiarze Samanty.
I na koniec: Nicko i Anne. Moja pierwsza myśl? Tacy typowi Puchoni. Dobrze o tyle, że ładnie wykorzystałaś to, jacy Puchoni winni być i przelałaś to na ich postaci. Jednak póki co jest ich w tekście zbyt mało, przez co na chwilę obecną mogą wydawać się takimi dość płaskimi postaciami, które powoluteńku wychodzą z trzeciego planu na drugi.
Tak czy inaczej, werdykt jest jeden: „Samanta Riddle” jest tak skupiona na głównej bohaterce, że reszta niknie i blednie, a gdy ich wreszcie wyjąć nieco naprzód i się im nieco przyjrzeć, to nie znajdziemy znowuż aż tak wiele, ot, ledwie dwie postaci przejawiają ciut głębi, ale w większości jest to dość prosty, acz nieco płaskawy obraz. Przynajmniej w kwestii postaci Twoich. Kanoniczni, jak powiedziałam, są okej, chociaż też mogliby być lepsi, ale tu mogę co najwyżej pochwalić za zdolność przekazania u siebie tego, co stworzyła pani Rowling.

§ Poprawność
A. Językowa
Nie będę kryć zaskoczenia: jestem bardzo mile zdziwiona. Nie jest doskonale, jeszcze nie, acz wiele Ci nie brakuje. Widać za to, że o swój tekst dbasz i, co tu wiele mówić, ten czas poświęcony na poprawienie opowiadania dobrze wykorzystałaś. To się chwali.
Przecinki, zaimki i dookreślanie ledwie wspomnę, bo nudzi mnie pisanie tego samego w każdej ocenie. Największy problem masz jednak z: mieszaniem związków frazeologicznych; trochę z ortografią (zauważyłam pisownię części mowy z partykułą „nie” oraz „by”, „na prawdę” zamiast „naprawdę”, „z resztą” zamiast „zresztą” oraz garść pojedynczych przykładów); powtórzeniami; zabawami podmiotem domyślnym, z czego wychodzą później bzdury; czasem (trochę za często) z deklinacją; mieszaniem czasu teraźniejszego z przeszłym; używaniem słów bez znajomości ich znaczenia; odmianą zagranicznych wyrazów z apostrofem… i to chyba tyle. Poważnych błędów interpunkcyjnych czy ortograficznych nie zbystrzyłam, literówki są iście sporadyczne, więc chociaż do perfekcji czy przynajmniej do tekstu bardzo poprawnego Ci brakuje, na tle wielu ocenionych przeze mnie blogów wypadasz całkiem nieźle, a gdyby nie deklinacja, byłoby wręcz dobrze. Porady na większość z tych błędów znajdziesz na podstronie wyżej.
Jak to zrobiłam przy okazji ostatniej oceny, to, co sobie wypisałam na boku, załączam do oceny, do pobrania stąd. Uprzedzam, iż po rozdziale ósmym wypisywałam tylko to, co uznałam za najbardziej godne wytknięcia. Miej wymienione przeze mnie rodzaje błędów na uwadze podczas następnego sprawdzania, a na pewno sama wyłapiesz znaczną część, zaś z resztą na pewno może Ci beta (powodzenia w jej poszukiwaniach). Ach, i nie przejmuj się, jeśli link Cię odeśle do dziwnie pustego podglądu. Po prostu pobierz plik i wszystko powinno być w porządku.

B. Logika
Nie jest aż tak źle, jak zdarzało mi się widzieć i poza tymi większymi bzdurami omówionymi przy fabule, reszta to drobiazgi, które, w moim odczuciu, zdają się wynikać z pośpiechu lub nieuwagi.
* Uwaga ogólna: Draco i Dracon to dwa zupełnie różne imiona. A młody Malfoy był akurat Draco, nie Dracon.
* „Usiadła ciężko i uspokoiła się.” – przecież przez cały czas siedziała. (R1)
* „Oczy miał niczym wąż lub kot: szpakowate i przeszywające.” – gratuluję niezdecydowania w kwestii zwierzątka: wąż, kot i szpak to iście kompletny zestaw tj. gad, ssak i ptak – chyba tylko pierwotniaków tam zabrakło. (R1)
* „Wstała i, mimo silnego bólu w plecach, zbagatelizowała prośby matki, by obejrzała się, czy nie ma zadrapań.” – dziewczyna spadła ze schodów, a matka się zadrapaniami martwi? Niby od czego? Bardziej powinna się martwić potencjalnymi połamanymi kośćmi albo wstrząsem. (R2)
* „Co ona nagle zainteresowała się tym dziwnym kulturoznawstwem?” – w sumie, dobre pytanie, bo o ile mi wiadomo, kulturoznawstwo jest kierunkiem na studiach, podczas gdy w wieku lat czternastu chodzi się do gimnazjum i nie ma gimnazjów nakierowanych na kierunki uniwersyteckie. Są zwykłe przedmioty szkolne, więc wymówka z wyjazdem jest głupia. Nawet jeśli miała być głupia, to można wymyślić jakąś ciut mniej głupią, a przynajmniej bardziej wiarygodną i logiczną. (R2)
* „To my wyjdziemy, nie będziemy przeszkadzać — oświadczyła nagle mama i z tatą wyszli z salonu. — Za chwilę przyniosę poczęstunek.” – jak wyszła z salonu, to raczej już do nich nie mówiła. Wypadałoby sprecyzować, czy powiedziała to przed wyjściem, czy niegrzecznie wykrzyczała zza drzwi. (R3)
* „odparła, a w jej głosie Samanta dostrzegła dumę.” – usłyszała, jeśli już, w końcu samego głosu też nie widać, to jak można zobaczyć jakikolwiek ton głosu? (R3)
* „Z tych pięciu wybierasz, jakie ci najbardziej pasują.” – wypadałoby profesor Trelawney zaznaczyć, ile przedmiotów dziewczyna może wybrać. Póki co tylko Hermiona otrzymała przywilej wzięcia wszystkich oraz otrzymania zmieniacza czasu, a i to był przypadek wyjątkowy. (R3)
* „Jej oczom ukazała się zielona, pełna niebezpiecznych stworzeń i trujących roślin dżungla amazońska.” – a skąd niby Samanta wiedziała, że to akurat amazońska dżungla, a nie, przykładowo, afrykańska lub chińska? (R4)
* „Przyszłam ci powiedzieć, że słychać cię w mojej sypialni.” – dość głupie stwierdzenie, skoro wszyscy byli zebrani w sypialni, którą Samanta dzieliła przecież z Hermioną. (R4)
* „Po trzech minutach zrezygnowała jednak i zajęła się swoją zupą grochową.” – mmm, zupa grochowa. Świeżutka, gęsta, bez ani grama calutkiego ziarnka grochu i z odrobinką miętki... Ach, Ty mówisz o tej polskiej, z majerankiem, z kuchni polowej? A skąd Angole mieliby niby taką wytrzasnąć? (R4)
* „Samanta spojrzała za odchodzącą Trelawney z rezygnacją.” – to Samanta weszła do pokoju pani profesor, więc czemu to profesor Trelawney miałaby wychodzić? (R5)
* „To samiec, nie widzisz jaki mosiężny? Tak dużej sowy nie widziałam nigdy w życiu!” – po pierwsze: „mosiężny” znaczy „wykonany z mosiądzu”. Jakie to ma niby odniesienie do żywego zwierzęcia? Po drugie: wielkość sowy nie świadczy o jej płci. Niektóre gatunki sów posiadają samice większe od samców. Częściej rozróżnia się samce od samic za pomocą upierzenia. A i skąd z Samanty taki znawca sów? Ptak ptakowi nierówny, sama znalazłam kilka różnych stron, gdzie wśród samych tylko sów, wśród różnych ich gatunków, stosuje się inne metody rozróżniania płci, więc jak niby niezainteresowana tymi zwierzętami gimnazjalistka mogłaby być taka pewna (chwilowo pomińmy już jej argument)? (R6)
* „Były to starodawne bryczki i na pozór nie wyglądały magiczne.” – nie? A fakt, że się poruszały, chociaż z pozoru nic ich nie ciągnęło? Że nie przypięto do nich koni i że jak to w ogóle zamierza ruszyć? (R6)
* „Hogwart był ogromny zamkiem z mnóstwem wieżyczek, baszt, korytarzy i innych dobudówek.” – aha, bo akurat z zewnątrz widać, ile Hogwart miał korytarzy. Zapominasz, z którego punktu obserwacyjnego i z czyjej perspektywy piszesz. (R6)
* „Dopiero wieczorami, gdy nikt nie widział, skrzaty rozpalały ogień w kominku i pomieszczenie stawało się przytulniejsze.” – aha, dopiero wieczorami. Nie cały czas, po co, niech się wilgoć, pleśń, mech czy inne cuda lubiące chłód i wilgoć zadomowią, tym bardziej że w lochach wentylacja do najlepszych nie należy. Ale po co to uczniom, zwłaszcza tym, którzy nie mają rano zajęć lub w weekendy, kiedy wszyscy siedzą od rana w pokoju wspólnym. Współczesne fanaberie, pomyślały staromodne skrzaty i napalały wyłącznie wieczorami. (R6)
* „Milczyk, przygłupie! A nie Milczek!” – to jest polska gra językowa. Jakim sposobem Anglik, który polskiego nie zna, nie rozumie i nie miał z nim kontaktu miałby na podobną grę słów wpaść? To są rzeczy bardziej skomplikowane od prostego tłumaczenia, więc zaklęcie pomieszania języków też by tu nie pomogło. (R7)
* „Nie wiedząc co ma robić, czekała, aż ktoś powie jej, do jakiej drużyny należy.” – miło, że ktoś jej wyjaśnił zasady gry. O ile pamiętam, „Historia Hogwartu” nie objaśniała zasad quidditcha, a i nikt ich Samancie nie wytłumaczył w Twoim tekście, więc czemu ona się martwi drużyną, a nie na przykład tym, co powinna robić? (R8)
* „Kiedy wreszcie dwa metry nad ziemią Zmiatacz zrzucił Samantę i próbował odlecieć […]” – jeszcze rozdział temu miotła Samanty była Kometą, nie Zmiataczem. Hm? (R9)
* „Na poszukiwanie dziewięciolistnika należy wybrać się po zmroku, gdyż wtedy uwalnia kwiat. […] A dlaczego można go szukać tylko w dzień?” – myślę, że sama widzisz, zatem nie będę komentować. (R9)
* „Chodziła w okurzonej szacie, gdyż twierdziła, że środki piorące sprawiają, że książki żółkną.” – a niby co ma pokryta kurzem szata wspólnego z książkami poza osobą bibliotekarki? (R10)
* „Dodatkowo każdy wampir od urodzenia (lub ugryzienia) jest animagiem (każdy bez wyjątku przybiera postać nietoperza- więcej na stronie 100).” – jeśli wampiry mogą się zmieniać w nietoperze, na podobnej zasadzie jak wilkołaki, to nie są animagami. Bycie animagiem to zdolność wyuczona, w dodatku niezwykle trudna do opanowania i tylko nielicznym się to udało. Jeśli każdy wampir bez wyjątku może się zmieniać w nietoperza, nie jest to kwestia nauczonych zdolności, tylko czegoś innego (np. krwi lub cech gatunku), ergo: nie animag. (R10)
* „Nie, to raczej nie w jego stylu, stwierdziła, ponaglana nieprzyjemnym zapachem wilgoci, który z tygodnia na tydzień stawał się coraz zimniejszy i drażnił nozdrza.” – jak zapach może być zimniejszy? Powietrze, owszem, temperatura również, ale zapach? (R11)
* „Samanta, odkąd pojawiła się w Hogwarcie, z żadnym nie miała styczności.” – zdumiewające, że zdanie później Samanta wspomniała o sporadycznie widywanych Irytku oraz Krwawym Baronie, ale nie przypomniała sobie widywanego co tydzień profesora Binnsa, który, o niespodzianko, był właśnie duchem. (R12)
* „W związku z jutrzejszą Nocą Duchów, zaplanowany jest "Bal przebierańców", zorganizowany na prośbę absolwentów.” – a co absolwentom do balu w Hogwarcie, przecież absolwentów nie ma w szkole? (R12)
* „Kiedy właśnie wyjmowała pergaminy z astronomii, wypadła jej broszka i pióro. Skuwka spadła na pościel, plamiąc ją atramentem […]” – o ile pamiętam, uczniowie Hogwartu pisali gęsimi piórami, nie wiecznymi. (R12)
* „— Co to jest sąd? — spytała zdziwiona Stella, zapominając o zaistniałej sytuacji.
       — To mugolskie słowo!” – tak, bardzo mugolskie. A Wizengamot, sąd czarodziejów? (R12)
* „Czy słuchałaś mnie, jak mówiłam, że wymach robimy w lewą a nie w prawą?” – a akurat coś takiego nie miałoby sensu i jest wręcz głupie. Przecież różdżkę dzierży się w dłoni „posiadającej moc”, jak to ujął Ollivander, zatem jeśli ktoś nie jest oburęczny, zmuszanie go do rzucania zaklęć słabszą ręką mija się z celem. (R12)
* „Sowiarnia była swego rodzaju wysoką opustoszałą wieżą na końcach błoni.” – nie. Sowiarnia nie była „swego rodzaju wieżą”, tylko mieściła się w wieży. (R12)

§ Oryginalność
Hmmm… nie. Polek uczęszczających do Hogwartu, które w dziwny sposób nie zaczynają nauki od pierwszego roku, dziewczątek, którymi interesuje się Voldi i ofoszonych czternastolatek (w takim połączeniu, ale także w wielu innych) jest w Internecie wiele. Na dodatek większa część fabuły jest kalką fabuły pierwszego „Harry’ego Pottera”, co bynajmniej Ci nie pomaga.

§ Inne
Zastanawia mnie nieco sprawa autorstwa. Na całym blogu raz piszesz w liczbie pojedynczej, a raz w mnogiej. Ile zatem jest autorek, tylko Ty czy ktoś jeszcze? I jeśli ktoś jeszcze, to jaki jest jego wkład pracy? Wypadałoby sytuację rozjaśnić, aby Czytelnik nie pogubił się w tym, że jedna z podstron jest O Autorce, a zatem liczba pojedyncza, ale już na podstronie Ocenialnie jest napisane „zgłosiłyśmy się”, w liczbie mnogiej, a także wielu innym przykładom.
A skoro o tę podstronę zahaczyłam, to Ława ma inny banner niż ten, który wkleiłaś. Znajdziesz go na dole naszej strony. Ale to akurat pierdółka.
Ach, i rozdział szósty jest wyśrodkowany zamiast wyjustowany lub wyrównany do lewej, zaś w dziewiątym wkradły się liczne niepotrzebne puste odstępy między niektórymi wersami, bez jakiegoś logicznego wzoru nawet. Ba, w rozdziale dziewiątym w pewnym momencie pozmieniały się nawet czcionki.

§ Podsumowanie
Koniec tego analizowania, wystawiam DZIESIĘĆ LAT W ZAWIESZENIU.
Droga Dementorko, naprawdę szkoda, że fabuła „Samanty” jest aż tak wzorowana na wydarzeniach z oryginału z paroma drobnymi tylko różnicami. Gdybyś stworzyła coś swojego, z czystym sumieniem wystawiłabym Prace, ale w obecnej chwili nie byłoby to sprawiedliwe. Jak powiedziałam przy okazji fabuły: nie sztuka pokolorować obrazek i podpisać własnym nazwiskiem, sztuką narysować coś samemu i wtedy podpisać. Bo koślawe-ale-własne jest warte więcej niż równiejsze-ale-cudze.
Ponadto, wiele można powiedzieć, wiele zostało już powiedziane, ale jedno trzeba jeszcze podkreślić: nie jestem docelowym odbiorcą Twojego tekstu. Nie lubię czytać o ofoszonych nastolatkach, które nie przejawiają żadnych pozytywnych cech i które wierzą, że świat się kręci (lub kręcić powinien) wokół nich. I tak jak takie nastolatki, oczywiście, istnieją i można je spotkać na co dzień, tak uważam, że tekst, którego główna bohaterka jest co najmniej bardzo trudna do polubienia czy sympatyzowania się z nią jest ciężki do napisania w taki sposób, aby Czytelnik się do lektury nie zniechęcił, zwłaszcza przy akcji rozkręcającej się tak późno. Podczas gdy Czytelnik spoza grupy Twoich docelowych odbiorców, jeśli chcesz takich posiadać, potrzebuje tym więcej przekonywania. Zatem gorąco zachęcam, aby kreację Samanty pogłębić przynajmniej dwoma zaletami, aby nawet odbiorca nie będący już rówieśnikiem protagonistki chciał o niej czytać i aby nie odrzucała go jej szczeniackość. Uczyni to tekst bardziej uniwersalnym, dostępniejszym dla większej ilości odbiorców, a nie tylko tej i tak już ograniczonej (tj. polskojęzycznej grupy fanów cyklu o Potterze, głównie żeńskich i głównie w wieku 11-15 lat).
Na koniec chciałabym powtórzyć jeszcze jedno. Widzę, że włożyłaś w „Samantę” wiele czasu oraz pracy – samo to jest godne pochwały. I, wnioskując po tym, nie wątpię, że stać Cię na więcej, że jeśli się przyłożysz, to prędzej czy później pewnie nawet sięgniesz po ławowe Uniewinnienie. Ale „Samanta” w formie przeczytanej przeze mnie nie zasługuje na żaden inny wyrok. Aby dojść do tych wyższych not, sugeruję dużo pracy nad stylem i dialogami oraz pokazywanie obu stron medalu zwanego głównym bohaterem (drugo- czy trzecioplanowych postaci też), a nie tylko tej jednej, wybranej, nieważne już negatywnej czy pozytywnej. A także stanięcie przed wyzwaniem w postaci pisania czegoś własnego, ewentualnie, jeśli nie czujesz się jeszcze na siłach, fanficka z Twoją fabułą, a nie tak silnie wzorowaną na oryginale. Opowiedz historię, której nie opowiedziała już Rowling czy ktoś inny. Jesteś w stanie to zrobić, widzę to. Pytanie tylko: czy chcesz?
Pozdrawiam serdecznie i zawczasu życzę wszystkim wesołych Świąt Bożego Narodzenia oraz szczęśliwego Nowego Roku,


Chiyo

13 komentarzy:

  1. >> „Przyszłam ci powiedzieć, że słychać cię w mojej sypialni.” – dość głupie stwierdzenie, skoro wszyscy byli zebrani w sypialni, którą Samanta dzieliła przecież z Hermioną.<<

    Znam to opowiadanie, więc powiem tylko, że, o ile się nie mylę, akcja koncentrowała się w sypialni Harry'ego i Rona.

    Ocenę skomentuję ciut później z przyczyn, które zostawię dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim wypadku należy tak zredagować tekst, aby równie ważny szczegół nie umykał uwadze.
      Czekam tedy z niecierpliwością.

      Usuń
    2. "Cóż, ta ocena utwierdziła mnie w przekonaniu, że S.R jest nie do uratowania."
      Opko może i by było do uratowania, ale nie oszukujmy się, komu chciałoby się przechodzić przez to wszystko jeszcze raz.

      Ocena jak dla mnie satysfakcjonująca. Myślę, że przestępnie wytknęłaś wszystkie błędy, co jest dla mnie niezwykle ważne. Ponieważ Dementorka już w miarę szczegółowo odwołała się do Twojej recenzji, ja tylko wtrącę parę moich uwag.

      Po pierwsze, warte akapitu jest omówienie głównej bohaterki. O tak, ja też za nią nie przepadam. Kiedy kreowałyśmy Samantę, zamysł był nieco inny, jednak wraz z pisaniem kolejnych rozdziałów wymknęła nam się spod kontroli (brak doświadczenia). Same zdążyłyśmy to zauważyć i miałyśmy nawet zaplanowaną jej psychiczną przemianę po spotkaniu z Voldemortem, jednak już samo dotrwanie do tego momentu stało się dla nas, jak i wielu czytelników, nieco... stresujące? Coś w ten deseń.

      Styl Dementorki ma jeszcze wiele do życzenia, zresztą tak samo jak mój, ale gdybyś zauważyła nasze wypociny sprzed roku (wtedy jeszcze trollowałyśmy na Onecie), prawdopodobnie nie uwierzyłabyś, że pisały to te same osoby. Tak, jestem dumna z siebie i mojej przyjaciółki, iż "jeszcze nie [jest - mój dopisek] bardzo dobrze, ale już więcej niż tylko dobrze". Grunt to ćwiczyć, a "Samanta" właśnie po to została stworzona.

      Błędy logiczne wynikłe z naszych eksperymentów są czasem wręcz śmieszne. Chociażby bezrobotni rodzice mieszkający w domu rodem z "Polska - zielona wyspa".

      W gruncie rzeczy i tak prędzej czy później dałybyśmy sobie z tym spokój. Tego może nie widać po rozdziałach przez Ciebie przeczytanych, ale nie najgorzej z naszą wyobraźnią. W planach mamy napisanie własnego, zbroczone krwią i łzami, fantasy. ^^

      W każdym bądź razie dziękuję za ocenę. Wesołych świąt!

      Usuń
    3. Znam problem, kiedy bohaterowie wymykają się autorom spod kontroli. Czasem jest to dobre, jest oznaką, że postać żyje własnym życiem i nie daje się autorowi wepchnąć w wybudowaną dla niej skrzynkę, która w dodatku jest przyciasna i nie pozwala postaci na robienie tego, co rzeczywiście by zrobiła, gdyby była żywą istotą. Czasem jednak wszystko idzie w zupełnie nie tę stronę, w którą miało iść.
      Potrafię sobie wyobrazić, jak bardzo styl Was obu się zmienił, bądź co bądź trzy lata to kawał czasu, a jeśli się go na dodatek spędzi na doskonaleniu własnego pisania, to efekty siłą rzeczy pojawić się muszą. A im dłużej się ćwiczy, im więcej wiedzy nabywamy i im bardziej się własnych tworów czepiamy, tym szybciej osiągniemy satysfakcjonujące rezultaty. Nic tylko pochwalić zapał, że poświęciłyście aż tyle czasu jednemu tekstowi, bo w blogowym środowisku zdarza się to naprawdę nieczęsto. :)
      W takim razie życzę powodzenia co do nowego projektu. :)

      Usuń
    4. Mam jeszcze małe pytanko:kto stworzył Wasz szablon?

      Usuń
    5. Szablon wykonała Miękko. :)

      Usuń
  2. Cześć Chiyo ;) Przeczytałam ocenę, bo Leana ostatnio do mnie się zgłosiła z prośbą o betowanie tekstu, a że ciekawska jestem, to nic nie poradzę... Ze wszystkimi Twoimi zarzutami się zgadzam, a tak tylko po koleżeńsku powiem: zauważyłam bodajże dwie literówki "snów" zamiast "znów" i "copiero" zamiast "dopiero".

    Ścielę się i życzę wesołych świąt,
    Psia Gwiazda.

    PS Bardzo mi się podobała ocena :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo możliwe, chciałam poprawiać ocenę dziś rano, ale nie zaszłam zbyt daleko, bo musiałam wyjść. Dziękuję za wytknięcie. :)

      Usuń
  3. Cześć! Dziękuję bardzo za tą długą i wyczerpującą ocenę. Całą przeczytałam.
    Ach... ze wszystkimi zarzutami się zgadzam.
    Kiedy zaczynałam pisać S.R. miałam trzynaście lat. Teraz mam prawie 16. Przez te trzy lata tyle razy poprawiałam, dodawałam, zmieniałam, że pogubiłam się we własnej fabule. Dlatego tyle błędów logicznych.
    Dalej... co do tego, że Samanta była od razu na czwartym roku. Szczerze, to też myślałam, by umieścić ją na pierwszym, ale jak to 13- latka myślałam, że będzie to komicznie wyglądać. 14-latka latka przy 11-latku. I tak zostało...
    Do zaklęcia "Lorem Sermo", wczułam się tak w pisanie akcji, że zapomniałam o położeniu Samanty i Leny.
    Co do tego, że raz piszę w pierwszej, a raz w drugiej to sprawa, że to opowiadanie piszę z przyjaciółką, mianowicie z Leaeną. Stali czytelnicy o tym wiedzą, a ja kiedy zostałam sama, a Leaena raz pojawiała się i znikała na blogu, już tego nie zmieniałam.
    Cóż, ta ocena utwierdziła mnie w przekonaniu, że S.R jest nie do uratowania. Za dużo błędów, najwięcej logicznych. Coraz trudniej było i jest mi pisać rozdziały, ponieważ zbyt namąciłam na początku.
    To chyba wszystko... a! Nie. Ta scena na Grimmauld Place rzeczywiście była ściągnięta z książki. Co do reakcji Harry'ego na "sympatyczną" wypowiedź Samanty, wydawała mi się wiarygodna. Harry był przecież pod agresją (przez horkruksa czuł to co Voldemort), więc był wredny i zdenerwowany.
    A do wypowiedzi Leaeny u góry i twojej odpowiedzi lekko się zdziwiłam. Nawet w oryginale było, że Harry wydzierał się w pokoju, który miał dzielić z Ronem, a cały dialog od przybycia Samanty na G.P był w tym pokoju. Nic nie wspominałam o akcji w innym pokoju. Był przecież akapit, jak podsłuchuje na korytarzu. Więc jak mam jeszcze bardziej zredagować tekst?
    To chyba wszystko, jeszcze Leaena mi mówiła, że chce się wypowiedzieć pod moim komentarzem, więc jej opinia też się pojawi, bo szczerze mogę powiedzieć, jest współautorką tego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i wyglądałoby komicznie, ale z logicznego punktu widzenia lepiej. W końcu ilu uczniom zdarzało się kiblować przez lata, przez co sami wyglądali komicznie? W mojej podstawówce był kiedyś chłopak, który aż do osiemnastki nie mógł zaliczyć szóstej klasy i dopiero po skończeniu osiemnastu lat szkoła mogła się go pozbyć. Wyglądał niemal równie komicznie, jeśli nie bardziej, ale takie są wymogi edukacji.
      Zmieniać na blogu nie musisz. Jednak w ramce po lewej odsyłasz Czytelników do podstrony "O blogu", wystarczy tam dopisać akapit, który wszystko wyjaśni. Zajmie Ci to góra trzy minuty, a nowym Czytelnikom oszczędza zastanawiania się, czy nie masz przypadkiem rozdwojenia jaźni. ;)
      Do uratowania może i jest, jednak przed odratowywaniem jej musiałabyś sobie zadać następujące pytania. Po pierwsze, czy aż tak zależy Ci na tym opowiadaniu, by je odratowywać? A po drugie - czy jest sens w odratowywaniu "Samanty", w sumie wyłącznie dla ćwiczeń i ewentualnej satysfakcji, że tekst będzie poprawny? Jeśli coraz trudniej Ci pisać rozdziały i nie znalazłaś czegoś, co przywróciłoby Ci radość z pisania "Samanty" (bo według mnie zmuszanie się do pisania bez czerpania z tego radości czy satysfakcji zakrawa na grafomaństwo i robienie z siebie męczennika), to chyba faktycznie lepiej będzie to opowiadanie odłożyć. Bo wnioski z ocen można przełożyć na inne teksty, nie trzeba wszystkiego odnosić wyłącznie do tego, który został oceniony.
      Doczytałam w Twoim opowiadaniu i zwracam honor, mój błąd, przepraszam.
      Cieszy mnie jednak, że ocena okazała się pomocna. :) Pozdrawiam ciepło i wesołych Świąt,

      Usuń
  4. Dobry wieczór! Ja z takim drobnym i, jak się okazuje, w moim przypadku już chyba tradycyjnym, pytankiem do Chiyo. Zakładam, że jeszcze nie zaczęłaś oceniać Negatywu, ale mimo wszystko chciałam zapytać, czy mogłabym teraz zmienić szablon. Jeśli Ci to psuje szyki, to oczywiście zaczekam, ale pytam na wszelki wypadek, bo pisałaś, że oceniać będziesz po Nowym Roku. Za odpowiedź z góry dziękuję i życzę wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń