Jak
widać, ogarnianie ogarnianiem, ale i na jedną ocenę w jeszcze starym roku
znalazł się czas. Zapraszam na salę Dementorkę.
§ Pierwsze wrażenie
A. Adres
Fanfiction-potterowskie.blogspot.com. Bardzo na temat – jednak nie mówię tego w pozytywnym tonie. Wieje banałem,
nie ma zbyt wiele miejsca na domysły, po prostu na tacy podsuwasz nam, jaki
gatunek tworzysz i do jakiego kanonu. Naprawdę nie ma alternatyw? Czy zżyłaś
się już emocjonalnie z adresem (akurat tego nigdy nie byłam w stanie zrozumieć,
ale może jestem w tym osamotniona)?
Osobiście? Nie zajrzałabym, gdybym nie musiała. Lubię fanfiction
potterowskie, ale widząc taki adres, odnoszę wrażenie, że treść będzie równie
banalna i nieoryginalna jak adres. A akurat banalnych ficków nie lubię i wolę
je omijać, jeśli mogę.
B. Grafika
W przerwie, o którą prosiłaś, szablon uległ zmianie dwa razy. Za pierwszym
zmiana nie przyniosła niemal żadnych korzyści, ale teraz – oj, zdecydowanie
tak! Jest porządek, szablon został złożony w sposób estetyczny, a kolorystyka
jest przyjemna dla oka i nie męczy przy czytaniu. Lecz trzeba przyznać: kiedy
tekst zostaje przewinięty tak, że znajduje się na tle torów i pary, nie jest
zbyt czytelny, a przynajmniej nie na moim laptopie. Denerwuje również brak
możliwości skopiowania pierwszych kilku akapitów tekstu, długością odpowiadającą
mniej więcej długości spisu treści, ale podejrzewam, że tu zawiniła konstrukcja
html-u szablonu.
Lecz tak jak wygląd zachęca do pozostania na stronie, tak jedno mnie do
tego zniechęca: nie cierpię, kiedy po wejściu na bloga automatycznie włącza się
muzyka. Możesz nawet puszczać mój ulubiony kawałek, ale jeśli do słuchania mnie
zmuszasz, zamiast dać wybór, to nie jestem nastawiona pozytywnie, tym bardziej
że zazwyczaj i tak coś leci w moich głośnikach (czy to muzyka, czy radiowe
wiadomości, czy odgłosy natury), a kart mam otwartych kilka, więc muszę potem
jeszcze szukać, gdzie się to coś włączyło. Zresztą nie wszyscy lubią czytać
przy muzyce, nie wszyscy muszą pochwalać samą ideę podkładu do lektury, zatem byłoby
miło, gdybyś to uszanowała i przynajmniej zamieniła odtwarzacz na taki, który
Czytelnik sam musiałby włączyć. Daj Czytelnikowi wybór, zamiast narzucać mu
swój.
PS: Przepraszam, że screen taki, jaki jest, ale chciałam ująć więcej z
bloga, więc „nagłówek” musiał się wkleić dwa razy. Ale przy okazji, mam
nadzieję, możesz zobaczyć ten zlewający się nim w pewnym momencie tekst.
§ Treść
A. Fabuła
No dobrze, bloga obejrzałam sobie pobieżnie jeszcze przed ostatnim
wakacyjnym wyjazdem. Od tego czasu minęły już ponad trzy miesiące – po takiej
przerwie nie pamiętam niczego, co ewentualnie rzuciło mi się w oczy wtedy. Ale,
do pracy, rodacy!
Pierwsza w oczy rzuciła mi się fabularna niewiarygodność: Samanta i Lena,
dwie czternastolatki, którym Dumbledore łaskawie pozwolił na rozpoczęcie nauki
w Hogwarcie od czwartego roku. Hmm… Co powiesz na „nie”? Gdyby to był drugi rok, może bym nie kwestionowała. Ale czwarty? Tak od razu,
bez niczego? Ja wiem, że Rowling nie poświęcała znowuż aż takiej uwagi temu, co
się działo na zajęciach, a przynajmniej nie na wszystkich, ale cztery lata to
ogrom roboty! Ba, cały pierwszy rok w Hogwarcie to solidna nauka niezbędnych
podstaw, bez których nie sposób przejść dalej – w końcu nawet rzecz tak banalna
jak ruch nadgarstka podczas rzucania zaklęcia ma znaczenie, o czym dobitnie
świadczy fragment o Wingardium Leviosa w pierwszym tomie. Trzeba by być
naprawdę wybitnym, aby nadrobić cztery lata (w tym przedmioty trudne i
posiadające wymagających nauczycieli, jak transmutacja czy eliksiry) ot tak,
tylko dzięki dodatkowym korepetycjom wieczorami. I przy takiej decyzji
Dumbledore, czy którykolwiek z nauczycieli, tak na dobrą sprawę, powinien
zażądać, aby znajomość dziewczynek została przetestowana. Bo jeśli ich poziom
wiedzy jest równy uczniowi pierwszego roku w Hogwarcie, to rzucanie ich na tak
głęboką wodę wyrządzi im wyłącznie krzywdę, podczas gdy nawet najwytrwalej
dokuczający uczniowie wreszcie zaakceptują, że dwie czternastolatki są na
pierwszym roku i przestaną zaczepiać. Według mnie logiczniejsze rozwiązania są
dwa: albo wysłać Samantę i Lenę na pierwszy rok (owe korepetycje ewentualnie
kontynuując i dać dziewczynkom szansę na przeskoczenie klasy lub dwóch później,
po nadrobieniu zaległości), albo zapewnić im jeden intensywny rok nauki
indywidualnej poza Hogwartem i dopiero po tym roku można by, jeśli okazałyby
się pojętne, wrzucić je do klasy, w której wiekowo być powinny. Bo w obecnej
wersji taka gadka „Och, macie czternaście lat, co z tego, że nic nie wiecie,
pójdziecie sobie do czwartej klasy, jak inni czternastoletni uczniowie
Hogwartu” brzmi tak, jakby powiedzieć wychowanemu w dżungli dziecku „Och, masz
jedenaście lat, co z tego, że nie umiesz pisać, czytać ani liczyć, pójdziesz
sobie do czwartej klasy podstawówki, jak inne dzieci w naszej szkole”. Braki w
podstawach są brakami najtrudniejszymi, wbrew pozorom, zwłaszcza jeśli Hogwart
ma jakieś naukowe podstawy, by wierzyć, że rozpoczęcie nauki magii w wieku
właśnie lat jedenastu jest najbardziej optymalne i przynosi najwięcej korzyści.
A i nie zapominajmy, że każdy uczy się w innym tempie, co sama Rowling pokazała
świetnie poprzez kontrast Hermiony, Rona i Harry’ego. Nigdzie też nie
sugerujesz, jakoby Samanta i Lena były szkolnymi prymuskami, ba, o Samancie z
tekstu wnioskuję wręcz przeciwnie, skoro w gimnazjum będąc, używając słów pani
Gareckiej, „po angielsku nie umie poprowadzić najprostszego dialogu”. Zatem
jeszcze raz pytam: na jakiej (logicznej!) podstawie Dumbledore, człowiek bądź
co bądź inteligentny, podjął decyzję, aby pozwolić dwóm dziewczynkom niemającym
żadnej wiedzy o magii i które nie posiadają żadnej jeszcze zdolności panowania
nad nią, uczęszczać do klasy, w której wiekowo być powinny, a nie do klasy
odpowiadającej ich faktycznym umiejętnościom?
Zahaczyłam o ten angielski? To jeszcze ciut o nim: zaklęcie pomieszania
języków jest naprawdę niezgorszym wyjściem z sytuacji pt. jakim cudem Samanta
rozumiała profesor Trelawney oraz Voldemorta w swoich snach, ale i tak
pozostawia wielką dziurę w potencjalnej nauce dziewczynki w Hogwarcie. Dziurę
tą nazywamy wypracowaniami. Tak, tak, uczniowie Hogwartu już od pierwszej klasy
pisali długie wypracowania na niemal każdy przedmiot, a wraz z biegiem czasu
trzeba będzie jeszcze przystąpić do egzaminów pisemnych. Tymczasem Twoje
wyjaśnienie zaklęcia obejmuje wyłącznie mowę, nic o piśmie, a skoro, jak
zacytowałam wyżej, Samanta „po angielsku nie umie poprowadzić najprostszego
dialogu”, to jak niby miałaby sobie poradzić ze skomplikowanymi wypracowaniami?
Z lekturą podręczników oraz ksiąg traktujących o magii? Przecież większość
będzie pisana nie tylko stylem akademickim, ale także pochodzić będzie z
początków pisma, co przysparza dodatkowe problemy typu przestarzałe formy,
nieistniejące/nieużywane już słowa czy niestandardowa ortografia (tę
ujednolicono w języku angielskim dopiero w XVIII wieku, co daje nam
przynajmniej osiemset lat potencjalnych pism wszelakich, jak nie więcej). Jeśli
Samanta nie jest dobra w posługiwaniu się językiem angielskim w sposób
wystarczający, aby mogła uczęszczać do szkoły, to tym bardziej nie rozumiem,
dlaczego Dumbledore pozwalałby jej tak po prostu wskoczyć sobie do klasy odpowiedniej
wiekowo. A, jak powiedziałam, Twoje zaklęcie wspomina wyłącznie o mowie,
zresztą, gdybyś próbowała je podciągnąć także pod pismo, musiałabyś albo
solidnie zmienić zasady działania zaklęcia (bo koncept „ty mówisz po swojemu,
ja rozumiem po swojemu” przy piśmie byłby bardzo
naciągany), albo zmienić koncept głównej bohaterki i obdarzyć ją przynajmniej
średniozaawansowaną znajomością języka angielskiego, dzięki której, ze
słownikiem w dłoni, miałaby szanse napisać przynajmniej proste gramatyczne
wypracowanie na skomplikowane tematy, jakie niektórzy profesorowie w Hogwarcie
lubili zadawać.
Gryzie mnie również następujący fragment z rozdziału trzeciego:
„— Kiedyś usłyszałam — wyjaśniła prędko Samanta. — A śmierciożercy? Kim oni
są?
— To jego służący.”
Naprawdę próbujesz mi wmówić, że w tak poważnej sprawie osoba nawet równie
roztrzepana co profesor Trelawney pominęłaby tak istotną rzecz, jak mugolka
znająca imię Voldemorta? Że kupiłaby wymówkę pt. „kiedyś usłyszałam” tak po
prostu, bez żadnego kwestionowania i drążenia sprawy, po prostu się zdziwiła,
trochę poprzyglądała podejrzliwie i tyle? Hmm... Powtórzę się: co powiesz na „nie”?
To jest poważna sprawa, chociaż Voldemort zabijał mugoli, Ministerstwo Magii
dokładało wszelkich starań, aby świat czarodziejów pozostał przed mugolami ukryty,
a i tylko szczególne jednostki nazywały Czarnego Pana mianem Voldemort. Fakt,
że Samanta owe imię znała powinien wywołać u Trelawney zimny dreszcz oraz
lawinę pytań, których tak banalna wymówka by nie zbyła.
Ale pomijając te mankamenty, o fabule zdecydowanie można powiedzieć tyle,
że dość mocno uczepiłaś się schematu, który znać możemy z pierwszego tomu
„Harry’ego Pottera”, plus parę dodatków z innych tomów. Nie wierzysz? Przypatrz
się uważnie: początki, w których opisana jest codzienność Samanty w wakacje
oraz jej uczucie niepasowania do owej codzienności; później dziwne,
nadprzyrodzone wydarzenia; przybycie kogoś z Hogwartu z listem i wyjaśnieniami;
odwiedziny Londynu oraz Pokątnej (w tym Gringotta, wraz z opisem przejażdżki, wizyty u Ollivandera, nie zapominając o różdżkowej demolce oraz wspomnieniu innej osoby, w jakiś sposób z głównym bohaterem związanej, która parała się czarną magią, włącznie z faktem, iż i Harry, i Samanta swoje sowy otrzymali od kogoś, a nie kupili sami);
przejście na peron 9 i ¾ oraz podróż ekspresem do Hogwartu; Tiara Przydziału,
jedzenie i mowa dyrektora; opisy (niektórych) poszczególnych zajęć;
konfrontacja z Malfoyem; quidditch; śledzenie nauczycieli i oskarżanie ich o
bycie śmierciożercami; spiskowanie z przyjaciółką przeciwko nauczycielowi (tu ukłon w
stronę Leny, że sama zauważyła, iż zgrywają Harry’ego, Rona i Hermionę); Halloween…
Nawet kolejność tych wydarzeń jest w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach identyczna.
Jedyną różnicą jest podmiana Samanty pod Harry’ego, całą resztę już znam z
powieści Rowling. I chociaż opisane jest niezgorzej, to na dłuższą metę nudzi,
bo przecież ja już to wiem, a że nie lubię i nie potrafię się sympatyzować z
protagonistką, tym bardziej nie widzę powodu, abym czytała tę samą historię
jeszcze raz, ale w wydaniu ciut okrojonym i odrobinkę tylko innym. Po co? Póki
co jedynym zwrotem akcji czy jedynym bardziej interesującym wątkiem były sny o
Voldemorcie i owa walka na przystanku – która, notabene, bardzo szybko zniknęła
tak z tekstu, jak i z pamięci Samanty, bo trzeba było się skupić na ekscytacji,
że dziewczyna pójdzie do szkoły magii. Szkoda, w sumie, że tak bardzo trzymasz
się gotowego schematu, bo wnioskując po opisach, dałabyś radę spokojnie stworzyć
własną fabułę, coś nowego i to z całkiem niezłym rezultatem. Tymczasem za
przerobienie schematu nie mogę chwalić, to jak wmawianie dziecku, że skoro
pokolorowało już narysowany obrazek, to samo stworzyło całość i zasługa jest
wyłącznie jego – kiedy wcale tak nie jest.
Przez tę kalkę fabuły większość tekstu mnie wynudziła. Nie był źle
napisany, ale, doprawdy, ile razy można czytać o tym samym, a zwłaszcza jeśli
oryginał jest iście świetny i trudno mu dorównać? Do rozdziału dziesiątego działo się naprawdę
niewiele przykuwających uwagę rzeczy, przez co odechciewało mi się czytać
już w połowie rozdziału, a starałam się czytać przynajmniej dwa dziennie, bo w końcu tekstu niewiele (zwłaszcza w porównaniu z niektórymi kolosami, które zdarzało mi się oceniać), a i chciałam wrzucić jeszcze ocenę przed Nowym Rokiem. Tak czy inaczej, od
dziesiątego, kiedy powoli rozwija się wątek profesora Stevensona i kiedy później
na scenie dostajemy więcej Anne i Nicko, dzięki którym Samanta nagle staje się
znośna, jest już lepiej. Niestety, to tylko jedna czwarta obecnie
opublikowanego tekstu, większość tych nudnych części przeważa. A szkoda, wielka
szkoda. Bo, jak już powiedziałam wyżej, naprawdę czuję, że dałabyś radę
stworzyć coś własnego, czy to fanfick z fabułą mniej opartą na oryginale, czy
to coś w pełni własnego. W obecnej wersji i na obecnym etapie opowiadania,
wybacz, jednak nie jestem w stanie powiedzieć nic przychylnego o samej fabule.
Przykro mi.
B. Dialogi i opisy
Dialogi są w większości poprawne, ale nie wyróżniają się niczym ani nie
zapadają zbytnio w pamięć. Z jednej strony to dobrze, gdyż jest na czym
budować, ale z drugiej jest to potworną wadą. A konkretnie owe nie wyróżnianie
się niczym. A jeszcze konkretniej: fakt, iż one nie różnią się niczym od siebie. Wszystkie Twoje postaci mają
dokładnie ten sam sposób wysławiania się, co może i jakoś ujdzie w tłoku w
przypadku Samanty czy Leny (przyjaźń, podobny wiek itd), ale bardzo razi w
przypadku takiej np. profesor Trelawney (która nie używałaby równie banalnych i
młodzieżowych zwrotów jak „ten tego”, a to ledwie wierzchołek góry lodowej).
Urozmaić sposoby, w jakie postaci się wysławiają, bo w końcu każdy mówi trochę
inaczej, ma swoje ulubione słówka czy powiedzonka, może inaczej stawia pauzy
albo się rozwleka przy mówieniu, podczas gdy inni wypowiadają się lakonicznie.
Możliwości są dziesiątki i to bardzo przykre widzieć, że nie stosujesz żadnej,
bo w ten sposób szkodzisz nie tylko dialogom, ale także postaciom, które i tak
już muszą znosić życie na marginesie (patrz paragraf o bohaterach). Iście
nienaturalne dialogi/wypowiedzi wymienię tutaj dwa.
Po pierwsze, rozdział drugi:
„— To nie są kłamstwa. Ty kłamiesz!
— Ja niby kłamię, że ty kłamiesz? Nie kłam!
— No coś ty… Pouczasz mnie że kłamię, kłamczucho?
— Twój poziom inteligencji wskazuje, że większość rzeczy, które uważasz za
prawdę, wcale nią nie są. To twoje urojone wyobrażenia, które kreują
rzeczywistość, a raczej wyimaginowaną rzeczywistość, bo ona istnieje tylko w
twojej głowie. Jeżeli używasz słowo kłamstwo w kontekście, że twój świat różni
się od realnego, to może masz schizofrenie, kłamczucho?”
Sztuczniejszego dialogu dawno nie słyszałam, acz kto wie, ja tam unikam
gimnazjalistek, więc co ja wiem o tym, jak one się na co dzień wypowiadają.
Niemniej jednak dialog jest sztuczny. Zarzuty? Oprócz doboru niektórych słów
(jak np. zwrot „no coś ty” zamiast „no co ty”), drażni tu głównie popadanie z
jednej ekstremy w drugą. Wpierw mamy bardzo infantylny ping-pong oskarżania o
kłamstwo – to jeszcze nawet ujdzie, w końcu czternaście lat to wiek pomiędzy,
dziecinne wyskoki jeszcze się mogą zdarzać. Ale później raczysz nas przesadnie
przemądrzałą wypowiedzią Samanty, która nie tylko wygląda nie na miejscu, ale
także kłóci się z postacią, którą do tej pory kreowałaś. Nigdzie nie było
wzmianek jakoby Samanta była oczytana czy wielce inteligentna, jakoby
posługiwała się słownictwem bogatszym i nieco dojrzalszym od przeciętnej
gimnazjalistki, jakoby w ogóle taki styl wypowiedzi stosowała (a już na pewno
nie zobaczymy tego, kiedy dziewucha co chwilę się foszy). Powyższa kłótnia mnie
nie przekonuje i uważam, że nadaje się wyłącznie do kompletnej przeróbki
językowej.
A po drugie, rozdział trzeci:
„Tak, serio! A oni siedzieli sobie tutaj i nawet nie wysłali mi konkretnej
sowy! Nie wiem, kim jesteś, ale myślę, że rozumiesz jak to jest, gdy przez tyle
czasu tkwisz w świecie mugoli, nagle atakują ciebie demetorzy i nikogo to nie
obchodzi!”
O rany boskie, ale wywód! A tak poważnie: Harry dopiero co Samantę poznał.
I chociaż jej komentarz pełen był sympatii, w naturalnej, wiarygodnej
wypowiedzi Harry nie ująłby podobnych myśli w taki sposób, jakby wiedział, że
Samantę również w wakacje zaatakowali śmierciożercy. Raczej powiedziałby coś w
stylu: „Nie wiem, kim jesteś, ale zdajesz się rozumieć, jak to jest tkwić tyle
czasu w świecie mugoli i nikogo to nie obchodzi!” Przy okazji zaś: napisałaś „demetorzy”
zamiast „dementorzy”.
Tyle z przykładów z tekstu. O ile się nie mylę, jakieś pojedyncze konkrety
mogły się znaleźć w pliku z błędami z tekstu, ale to już przy poprawności.
Reszta dialogów naprawdę nie jest aż tak zła, ot, po prostu mogłaby być o wiele
lepsza.
Wypadałoby również poprawić zapis dialogów, gdyż dopiero w ostatnim
rozdziale zaczęłaś używać pauz – wcześniej stosowałaś dywizy, a tych do zapisu
dialogów nie używamy.
Ach, i jeszcze zapis myśli! Po pierwsze: kon-se-kwen-cja! Wpierw zapisujesz
je bez żadnego wyróżnienia, oddzielając od tekstu średnikami (co akurat jest
błędem, powinny to być przecinki), po czym nagle, gdzieś po połowie tekstu,
zaczęłaś je pisać od dywizu i to jeszcze w cudzysłowie (zapis błędny, gdyż myśl
powinna być zapisana albo tak samo jak dialog, albo w cudzysłowie, bez
łączenia), po czym znów wróciłaś do pierwotnej formy. Dziewczyno, zdecyduj się
na jeden zapis, po czym konsekwentnie się go trzymaj. A po drugie: sam zapis.
Jak już zaznaczyłam w nawiasach, w każdym ze stosowanych przez Ciebie form
zapisu były jakieś błędy. Na podstronie Pomoc znajduje się artykuł, w którym
mowa, jak można zapisywać myśli w prozie. Polecam, gdyż nie jest długi, zaś
podobna wiedza z pewnością Ci się przyda.
Z opisami jest nieco lepiej. Ponownie: w większości poprawne, dość obrazowe
by Czytelnik się odnalazł tak w miejscach, jak i odczuciach, ale sporo z nich
wymaga szlifu. Albo inaczej: to styl wiele by zyskał, gdybyś go jeszcze
dopieściła, bo opisy same w sobie są całkiem dobre. Byłoby miło trafić na jakiś
naprawdę świetny czy też zapadający w pamięć nie z powodu tego, co opisujesz, ale tego, jak opisujesz, jednak myślę, że to, póki
co, ciut wysokie wymaganie. Chociaż wspomnę, że zalążki już się pojawiły, gdyż
zdaniem „Ciężkie, ołowiane chmury wydawały niepokojące pomruki” z rozdziału
ósmego sprawiłaś, że przystałam na moment, żeby skomplementować metaforę.
Niemniej jednak, myślę, że wpierw powinnaś opanować oraz porządnie oszlifować
podstawy i dużo pisać, zaś wspaniały opis prędzej czy później sam spod Twojego
pióra wyjdzie.
No dobrze, czasem tylko opis traci na efekcie, kiedy nie oddajesz odpowiednich
emocji lub kiedy skupiasz się na czymś innym. Tak miało miejsce w rozdziale
pierwszym. Ta kłótnia miałaby o wiele więcej mocy, gdybyś stopniowała do niej
napięcie, a nie waliła obszernymi opisami pomieszczeń, po czym wstawiła kłótnię
bez żadnego praktycznie przygotowywania Czytelnika (czy głównej bohaterki) do
niej. Buduj napięcie i emocje, nie wspominaj Czytelnikowi, że Samanta była
nieco zaniepokojona, o co takiego znowu pójdzie, tylko spraw, aby Czytelnikowi
się ów niepokój udzielił i sam zaczął zastanawiać. Uwierz mi, kiedy mówię, że
przedstawienie bohaterów i relacji między nimi jest o ważniejsze (i ciekawsze)
od obszernych opisów pomieszczeń. Chyba zwłaszcza na początkach, kiedy należy
dołożyć starań, aby Czytelnika zainteresować i zaintrygować, kiedy trzeba go
przekonać, iż chce poświęcić swój czas na lekturę właśnie tego tekstu, a tym bardziej jeśli po rozdziale bodajże trzecim do owych pomieszczeń już nigdy nie wrócisz. Na
szczęście jednak podobnych momentów nie ma w „Samancie Riddle” aż tak wiele.
Nie mam nic więcej do powiedzenia w tym temacie.
C. Styl
Jest… Hmm, jeszcze nie bardzo
dobrze, ale już więcej niż tylko
dobrze, coś pomiędzy, ale że pomiędzy rodzajami dobrze, to… jest dobrze. ;)
Piszesz na tyle obrazowo i ładnie, że czyta się bez skrajnych emocji, ot, po
prostu się czyta, ale widać, że jeszcze brakuje Ci szlifu i, chyba przede
wszystkim, literackiej dojrzałości.
Operujesz, póki co, stylem prostym, co absolutnie do Samanty pasuje, tak
bohaterki, jak i tekstu; oddajesz tym pewną część natury dziewczyny, a
przystępność odbioru działa wyłącznie na plus. Niestety, czasem do tekstu
wkradają Ci się zdania lub mniejsze fragmenty aż zbyt proste, niekiedy wręcz
podwórkowe w swym kolokwializmie, które nie pasują do reszty prowadzonej przez
Ciebie narracji. Przykład? O, na przykład w rozdziale piątym: „Dalej musieli
iść na pieszo […]”. Poprawnie byłoby „musieli iść pieszo” albo „musieli iść na
piechotę”, ale podobne mieszanie brzmi, jakby zostało wyjęte z piaskownicy albo
szkolnego korytarza, co nie przystoi obiektywnemu narratorowi. Jest to kwestia
kolejnego przejrzenia własnego tekstu, tym razem pod tym kątem, i kolejnego
szlifu.
Zwrócę także uwagę na fragment rozdziału czwartego, w którym Samanta czyta
na głos „Historię Hogwartu”. Co tu jest nie tak? Otóż to, iż ów fragment wcale
nie brzmi jak wyjęty z podręcznika, bardziej jak czyjeś ustne streszczenie. Nie
ma żadnej różnicy między Twoją narracją a narracją Bathildy Bagshot, a tak
przecież być nie powinno, powinna być wyraźna różnica. Podręczniki, książki
traktujące o czyjejś historii (w tym przypadku historii instytucji) i temu
podobne rządzą się swoimi prawami i piszemy je nieco innym stylem, a już z
pewnością innym niż ten, którym opisujemy losy czternastolatki dla odbiorców w
podobnym wieku. Wypadałoby ten fragment „uliteracić”, że tak powiem, uczynić
bardziej podręcznikowym. Co to znaczy? Odrobinę więcej szczegółów, a mniej
streszczania; stosować polszczyznę nie tylko poprawną, ale niekiedy wpadającą w
oficjalny ton; pilnować szyku zdania, by nie brzmiał zbyt codziennie; nie
stosować zaimków, jeśli nie są potrzebne. Może zobrazuję. Pierwsze trzy zdania
w Twojej wersji brzmią tak: „Salazar
Shlyterin chciał, by mugolaki nie uczyły się w Hogwarcie. Uważał, że dzieci
tylko czystej krwi mogą zgłębiać tajniki magii. Próbował do tego pomysłu
przekonać Godryka, Helgę i Rowenę, ale oni odmówili…”. Jak uczynić te trzy
zdania bardziej podręcznikowymi? Może w następujący sposób: „Salazar Shlyterin pragnął, aby mugole nie mieli
dostępu do nauki w Hogwarcie. Uważał bowiem, że tylko dzieci (czarodziei)
czystej krwi są godne zagłębiania tajników magii. Jednak chociaż próbował przekonać
Godryka, Helgę i Rowenę, jego starania spełzły na niczym…” Pamiętajmy, że
to wyłącznie jedna sugestia – wystarczy poświęcić fragmentowi czas, aby
wymyślić przynajmniej pięć innych, równie dobrych, może nawet lepszych. Podobny
zarzut odnosi się do fragmentu książki o wampirach z rozdziału dziesiątego, ale
tu Tobie samej pozwolę się wykazać.
Cała reszta? Hmm, cała reszta mankamentów w Twoim stylu wynika chyba
właśnie z tej potrzeby dodatkowego szlifu, czytania nie tylko pod kątem
wyłapywania błędów językowych, ale właśnie aby jeszcze wygładzić tekst.
Podchodzą pod to wszelakie powtórzenia, zbędne dodatkowe określenia, pomieszane
związki frazeologiczne, źle użyte słowa… I, tak naprawdę, nie ma tego u Ciebie
przesadnie wiele (tyle, ile oczekiwałabym od osoby w Twoim wieku i na Twoim
poziomie zaawansowania literackiego?, zgaduję bowiem, że to Twoja pierwsza
próba). Zatem nie przejmuj się, pisz dalej i rób, co robiłaś do tej pory, bo
zmierzasz w dobrym kierunku, a, jak głosi przysłowie, gdy się człowiek spieszy,
to się diabeł cieszy.
D. Zgodność z kanonem i kreacja świata
W zgodności z kanonem nie mam do zarzucenia chyba nic. Mam wrażenie, iż
niektóre z rozmów (jak np. rozmowę między Harrym, Hermioną i Ronem w rozdziale
czwartym czy późniejszą między Syriuszem a Molly) przytoczyłaś dosłownie z
książki, co z jednej strony jest dobrym zabiegiem splatającym ciaśniej Twoją
rzeczywistość ze światem Rowling, a z drugiej – jeśli faktycznie przytaczasz,
prawo cytatu nakazuje Ci podać źródło, gdyż bez niego przywłaszczasz sobie
cudzą pracę, ergo: popełniasz plagiat. Sprawdziłabym sama, czy wypowiedzi są
dokładnie takie same jak w książce, jednak, niestety, czas temu jakiś
pożyczyłam wszystkie tomy i jeszcze nie dostałam ich z powrotem. Tak czy
inaczej, jeśli chodzi o zgodność z kanonem, nie widzę żadnych większych
problemów, ewentualnie drobiazgi, które można poprawić w minutę, jak np.
bibliotekarka, która nazywała się Pince, nie Prince.
Co się zaś tyczy kreacji świata, uważam, że jest nieźle, ale może być
lepiej. Opisujesz miejsca wystarczająco, by Czytelnik je sobie zobrazował, nie
przypominam sobie, abyś kreowała jakieś miejsca słowami-klucze (kuchnia, salon,
Wielka Sala itp.), co stanowi zdecydowany plus. Żaden z tych opisów wnętrz nie
był specjalnie powalający czy też zapadający w pamięć, ale z pewnością
wystarczający, aby bohaterowie nie spacerowali w próżni.
Jak zatem może być lepiej? Stwórz klimat. Niech miejsca nie tylko są, ale
także żyją. Tak jak miejsca w trzech pierwszych rozdziałach jeszcze jakiś
klimat mają, chyba przede wszystkim dlatego, iż tak silnie są związane z
Samantą, tak później tego klimatu brakuje. A przecież główna bohaterka po raz
pierwszy w życiu jest w Anglii, powinna te różnice odczuwać bardzo wyraźnie. I
chociaż nie ma żadnego przepisu na stworzenie klimatu, pomóc z pewnością może
wykorzystanie przy opisach zmysłów innych niż wzrok. Weźmy, przykładowo, Londyn.
Jaki klimat ma Londyn? Jeśli mowa o centrum, to na pewno wspomnimy tłok
(dotyk), w pewnych miejscach/porach z pewnością hałas korków tudzież ludzi
(słuch), zapachy takich rzeczy jak spaliny, kawa czy orientalne jedzenie
(węch)… Owszem, trudno wiernie oddać klimat miejsca, jeśli się w nim nie było,
ale nie jest to niemożliwe, a już z pewnością nie w naszych czasach, gdzie mamy
i Internet, i bardzo dobre ekranizacje powieści Rowling.
Reszta, moim zdaniem, to kwestia wyobraźni oraz pióra.
§ Bohaterowie
Uff, usunęłaś podstronę o bohaterach. Jak dobrze. Bo kiedy za ocenę
zabrałam się po raz pierwszy, trafiłaś na napad czepialstwa u mnie i
wyłapywałabym wszystkie przykłady braków potwierdzenia owych opisów w tekście.
Cóż, Samanta to typowy, bardzo typowy, często wręcz idealnie stereotypowy
okaz osobnika ludzkiego płci żeńskiej w wieku lat czternastu. Foszy się o byle
co, myśli, że świat się kręci wokół niej (przez co albo się foszy, bo się nie
kręci, albo się foszy, bo się kręci, ale skupia się na wadach, nie zaletach),
ma bardzo mocne huśtawki nastrojów, pyskuje rodzicom, znowu się foszy… Prawdę
mówiąc, nie przypominam sobie jakiejkolwiek cechy u Samanty, dzięki której
przynajmniej poczułabym do niej chociaż niteczkę sympatii. Nie lubię czytać o
ofoszonych nastolatach, wokół których kręci się świat, a przynajmniej nie jeśli
owe nastolaty nie prezentują sobą czegoś więcej niż wielki foch z przytupem,
emocjonalne burze oraz wieczny grymas. Bo o takiej np. Ellie Allard z cyklu
„Dziewczyny” Jacqueline Wilson mogę czytać nadal. Czemu? Bo chociaż Ellie też
się foszyła o byle co i też miała straszne napady huśtawek nastrojów, to jednak
było w niej także mnóstwo pozytywów, z którymi można się było utożsamić. U
Samanty nie znalazłam ani pół takiego, a kiedy już jakiś cień podobnego się
pojawiał (np. odnajdywanie swoich wad podczas słuchania Harry’ego w rozdziale
czwartym czy nieodpychanie Nicko i Anne później), to zaraz szybko znikał, bo znów
trzeba się było owinąć fochem niczym peleryną. I tak, przeczytałam, że
pejoratywna kreacja Samanty jest celowa, ale nawet najbardziej ofoszona
czternastolatka ma jakieś zalety. Samancie nie zaszkodzi, jeśli dodasz jej
jedna lub dwie pozytywne cechy, jeśli pokażesz, że jest czymś głębszym niż
pyskującym kłębkiem focha i urażonej dumy z powodu tego, iż nikt nie zwraca na
nią tyle uwagi, ile by chciała.
Przy opowiadaniu tak bardzo skupionym na jednej postaci nie jest łatwo
wypowiadać się o pozostałych postaciach.
Bohaterowie kanoniczni pozostali w głównej mierze bez zmian, wierne
oryginałom, choć myślę iż sporą tego zasługą są duże fragmenty dialogów
przepisane z oryginału oraz fakt, iż istnieją w bardzo dużym cieniu
protagonistki. Niekiedy, gdy sama dopisujesz dialogi kanonicznym postaciom,
mogłyby być one bardziej wiarygodne, bardziej naturalne, co dodałoby do
niezgorszego dodawaniach ich charakterów. Podsumuję ich może tak: nic specjalnie
nie gryzie, ale rewelacji też nie ma.
Lena jakoś się trzyma dzięki tej przemianie z nieco nieśmiałej w oczarowaną
otaczającymi ją nowościami, ale oprócz tego też bardzo niknie na tle swojej
przyjaciółki. Swoją drogą, dziwna ta ich przyjaźń, bardzo jednostronna przy
egoizmie i egocentryzmie Samanty. Jakim cudem Lena ją znosi i w ogóle chce tę
przyjaźń kontynuować jest poza moimi zdolnościami rozumienia, ale kto wie, może
nie muszę rozumieć. Chociaż trzeba dodać, że trudno mi to nawet przyjąć na
wiarę. Niemniej jednak Lena jest na plus, według mnie jest bohaterką, którą o
wiele łatwiej polubić czy przynajmniej jej kibicować, bo nie jest stworzona
wyłącznie z samych pozytywnych czy samych negatywnych cech.
Rodzina Samanty jest dość stereotypowa: dokuczający młodszy brat, trochę
nadopiekuńcza, nieco czepialska mama i tata-trochę-na-uboczu-bo-to-mama-rządzi-w-domu.
Brakuje jakiegoś uwiarygodnienia rodziców w postaci posłania ich do pracy.
Jeśli wspomniałaś, jakie wykonują zawody, to owe wzmianki przeszły bez echa i
pozostały bez pamięci, a fakt, iż, podług Twojej narracji, rodzice zdają się
ciągle być w domu wcale nie pomaga. Tymczasem wakacje są dla uczniów, dorośli co
najwyżej mogą być na urlopie, a skoro mają wielki dom poza miastem, nowocześnie
urządzony, co sugeruje, że są zamożni, to warto byłoby to poprzeć jakimiś
dowodami (np. tata wracający z pracy z neseserem i jeszcze w garniaku albo mama
dłubiąca zaciekle w Excelu, bo ogarnia księgowość i podatki swojego własnego
biznesu, który prowadzi z domu).
Profesor Stevenson vel Rick. Hm, zacznę może od tego, że kiedy Samanta z
Leną doszły, iż jest wampirem, jego wampirze cechy bardzo przywiodły mi na myśl
Edzia Ka ze „Zmierzchu”. Za wyjątkiem białych ubrań. Niemniej jednak nie mam do
niego zastrzeżeń, przynajmniej póki co. Konsekwentnie prowadzony, odkąd jego
wampiryzm wyszedł na jaw nawet otrzymał nieco głębi i niektóre z jego zachowań,
np. przesadna koleżeńskość względem głównej bohaterki, przestały być takie z
kosmosu wyjęte, ale nadal blednie on przy nadmiarze Samanty.
I na koniec: Nicko i Anne. Moja pierwsza myśl? Tacy typowi Puchoni. Dobrze
o tyle, że ładnie wykorzystałaś to, jacy Puchoni winni być i przelałaś to na
ich postaci. Jednak póki co jest ich w tekście zbyt mało, przez co na chwilę
obecną mogą wydawać się takimi dość płaskimi postaciami, które powoluteńku
wychodzą z trzeciego planu na drugi.
Tak czy inaczej, werdykt jest jeden: „Samanta Riddle” jest tak skupiona na
głównej bohaterce, że reszta niknie i blednie, a gdy ich wreszcie wyjąć nieco
naprzód i się im nieco przyjrzeć, to nie znajdziemy znowuż aż tak wiele, ot,
ledwie dwie postaci przejawiają ciut głębi, ale w większości jest to dość
prosty, acz nieco płaskawy obraz. Przynajmniej w kwestii postaci Twoich.
Kanoniczni, jak powiedziałam, są okej, chociaż też mogliby być lepsi, ale tu
mogę co najwyżej pochwalić za zdolność przekazania u siebie tego, co stworzyła
pani Rowling.
§ Poprawność
A. Językowa
Nie będę kryć zaskoczenia: jestem bardzo mile zdziwiona. Nie jest
doskonale, jeszcze nie, acz wiele Ci nie brakuje. Widać za to, że o swój tekst
dbasz i, co tu wiele mówić, ten czas poświęcony na poprawienie opowiadania
dobrze wykorzystałaś. To się chwali.
Przecinki, zaimki i dookreślanie ledwie wspomnę, bo nudzi mnie pisanie tego
samego w każdej ocenie. Największy problem masz jednak z: mieszaniem związków
frazeologicznych; trochę z ortografią (zauważyłam pisownię części mowy z
partykułą „nie” oraz „by”, „na prawdę” zamiast „naprawdę”, „z resztą” zamiast
„zresztą” oraz garść pojedynczych przykładów); powtórzeniami; zabawami
podmiotem domyślnym, z czego wychodzą później bzdury; czasem (trochę za często)
z deklinacją; mieszaniem czasu teraźniejszego z przeszłym; używaniem słów bez
znajomości ich znaczenia; odmianą zagranicznych wyrazów z apostrofem… i to
chyba tyle. Poważnych błędów interpunkcyjnych czy ortograficznych nie zbystrzyłam,
literówki są iście sporadyczne, więc chociaż do perfekcji czy przynajmniej do
tekstu bardzo poprawnego Ci brakuje, na tle wielu ocenionych przeze mnie blogów
wypadasz całkiem nieźle, a gdyby nie deklinacja, byłoby wręcz dobrze. Porady na
większość z tych błędów znajdziesz na podstronie wyżej.
Jak to zrobiłam przy okazji ostatniej oceny, to, co sobie wypisałam na
boku, załączam do oceny, do pobrania stąd.
Uprzedzam, iż po rozdziale ósmym wypisywałam tylko to, co uznałam za
najbardziej godne wytknięcia. Miej wymienione przeze mnie rodzaje błędów na
uwadze podczas następnego sprawdzania, a na pewno sama wyłapiesz znaczną część,
zaś z resztą na pewno może Ci beta (powodzenia w jej poszukiwaniach). Ach, i
nie przejmuj się, jeśli link Cię odeśle do dziwnie pustego podglądu. Po prostu
pobierz plik i wszystko powinno być w porządku.
B. Logika
Nie jest aż tak źle, jak zdarzało mi się widzieć i poza tymi większymi
bzdurami omówionymi przy fabule, reszta to drobiazgi, które, w moim odczuciu, zdają
się wynikać z pośpiechu lub nieuwagi.
* Uwaga ogólna: Draco i Dracon to dwa zupełnie różne imiona. A młody Malfoy
był akurat Draco, nie Dracon.
* „Usiadła ciężko i uspokoiła się.”
– przecież przez cały czas siedziała. (R1)
* „Oczy miał niczym wąż lub kot:
szpakowate i przeszywające.” – gratuluję niezdecydowania w kwestii zwierzątka:
wąż, kot i szpak to iście kompletny zestaw tj. gad, ssak i ptak – chyba tylko pierwotniaków
tam zabrakło. (R1)
* „Wstała i, mimo silnego bólu w
plecach, zbagatelizowała prośby matki, by obejrzała się, czy nie ma zadrapań.”
– dziewczyna spadła ze schodów, a matka się zadrapaniami martwi? Niby od czego?
Bardziej powinna się martwić potencjalnymi połamanymi kośćmi albo wstrząsem.
(R2)
* „Co ona nagle zainteresowała się
tym dziwnym kulturoznawstwem?” – w sumie, dobre pytanie, bo o ile mi
wiadomo, kulturoznawstwo jest kierunkiem na studiach, podczas gdy w wieku lat
czternastu chodzi się do gimnazjum i nie ma gimnazjów nakierowanych na kierunki
uniwersyteckie. Są zwykłe przedmioty szkolne, więc wymówka z wyjazdem jest
głupia. Nawet jeśli miała być głupia, to można wymyślić jakąś ciut mniej
głupią, a przynajmniej bardziej wiarygodną i logiczną. (R2)
* „To my wyjdziemy, nie będziemy
przeszkadzać — oświadczyła nagle mama i z tatą wyszli z salonu. — Za chwilę
przyniosę poczęstunek.” – jak wyszła z salonu, to raczej już do nich nie
mówiła. Wypadałoby sprecyzować, czy powiedziała to przed wyjściem, czy
niegrzecznie wykrzyczała zza drzwi. (R3)
* „odparła, a w jej głosie Samanta
dostrzegła dumę.” – usłyszała, jeśli już, w końcu samego głosu też nie
widać, to jak można zobaczyć jakikolwiek ton głosu? (R3)
* „Z tych pięciu wybierasz, jakie ci
najbardziej pasują.” – wypadałoby profesor Trelawney zaznaczyć, ile przedmiotów
dziewczyna może wybrać. Póki co tylko Hermiona otrzymała przywilej wzięcia
wszystkich oraz otrzymania zmieniacza czasu, a i to był przypadek wyjątkowy.
(R3)
* „Jej oczom ukazała się zielona,
pełna niebezpiecznych stworzeń i trujących roślin dżungla amazońska.” – a skąd
niby Samanta wiedziała, że to akurat amazońska dżungla, a nie, przykładowo, afrykańska
lub chińska? (R4)
* „Przyszłam ci powiedzieć, że
słychać cię w mojej sypialni.” – dość głupie stwierdzenie, skoro wszyscy
byli zebrani w sypialni, którą Samanta dzieliła przecież z Hermioną. (R4)
* „Po trzech minutach zrezygnowała
jednak i zajęła się swoją zupą grochową.” – mmm, zupa grochowa. Świeżutka,
gęsta, bez ani grama calutkiego ziarnka grochu i z odrobinką miętki... Ach, Ty
mówisz o tej polskiej, z majerankiem, z kuchni polowej? A skąd Angole mieliby
niby taką wytrzasnąć? (R4)
* „Samanta spojrzała za odchodzącą
Trelawney z rezygnacją.” – to Samanta weszła do pokoju pani profesor, więc
czemu to profesor Trelawney miałaby wychodzić? (R5)
* „To samiec, nie widzisz jaki
mosiężny? Tak dużej sowy nie widziałam nigdy w życiu!” – po pierwsze: „mosiężny”
znaczy „wykonany z mosiądzu”. Jakie to ma niby odniesienie do żywego
zwierzęcia? Po drugie: wielkość sowy nie świadczy o jej płci. Niektóre gatunki
sów posiadają samice większe od samców. Częściej rozróżnia się samce od samic
za pomocą upierzenia. A i skąd z Samanty taki znawca sów? Ptak ptakowi
nierówny, sama znalazłam kilka różnych stron, gdzie wśród samych tylko sów,
wśród różnych ich gatunków, stosuje się inne metody rozróżniania płci, więc jak
niby niezainteresowana tymi zwierzętami gimnazjalistka mogłaby być taka pewna (chwilowo
pomińmy już jej argument)? (R6)
* „Były to starodawne bryczki i na
pozór nie wyglądały magiczne.” – nie? A fakt, że się poruszały, chociaż z
pozoru nic ich nie ciągnęło? Że nie przypięto do nich koni i że jak to w ogóle
zamierza ruszyć? (R6)
* „Hogwart był ogromny zamkiem z
mnóstwem wieżyczek, baszt, korytarzy i innych dobudówek.” – aha, bo akurat
z zewnątrz widać, ile Hogwart miał korytarzy. Zapominasz, z którego punktu
obserwacyjnego i z czyjej perspektywy piszesz. (R6)
* „Dopiero wieczorami, gdy nikt nie
widział, skrzaty rozpalały ogień w kominku i pomieszczenie stawało się
przytulniejsze.” – aha, dopiero wieczorami. Nie cały czas, po co, niech się
wilgoć, pleśń, mech czy inne cuda lubiące chłód i wilgoć zadomowią, tym
bardziej że w lochach wentylacja do najlepszych nie należy. Ale po co to
uczniom, zwłaszcza tym, którzy nie mają rano zajęć lub w weekendy, kiedy
wszyscy siedzą od rana w pokoju wspólnym. Współczesne fanaberie, pomyślały
staromodne skrzaty i napalały wyłącznie wieczorami. (R6)
* „Milczyk, przygłupie! A nie
Milczek!” – to jest polska gra językowa. Jakim sposobem Anglik, który
polskiego nie zna, nie rozumie i nie miał z nim kontaktu miałby na podobną grę
słów wpaść? To są rzeczy bardziej skomplikowane od prostego tłumaczenia, więc
zaklęcie pomieszania języków też by tu nie pomogło. (R7)
* „Nie wiedząc co ma robić, czekała,
aż ktoś powie jej, do jakiej drużyny należy.” – miło, że ktoś jej wyjaśnił
zasady gry. O ile pamiętam, „Historia Hogwartu” nie objaśniała zasad quidditcha,
a i nikt ich Samancie nie wytłumaczył w Twoim tekście, więc czemu ona się
martwi drużyną, a nie na przykład tym, co powinna robić? (R8)
* „Kiedy wreszcie dwa metry nad
ziemią Zmiatacz zrzucił Samantę i próbował odlecieć […]” – jeszcze rozdział
temu miotła Samanty była Kometą, nie Zmiataczem. Hm? (R9)
* „Na poszukiwanie dziewięciolistnika
należy wybrać się po zmroku, gdyż wtedy uwalnia kwiat. […] A dlaczego można go
szukać tylko w dzień?” – myślę, że sama widzisz, zatem nie będę komentować.
(R9)
* „Chodziła w okurzonej szacie, gdyż
twierdziła, że środki piorące sprawiają, że książki żółkną.” – a niby co ma
pokryta kurzem szata wspólnego z książkami poza osobą bibliotekarki? (R10)
* „Dodatkowo każdy wampir od
urodzenia (lub ugryzienia) jest animagiem (każdy bez wyjątku przybiera postać
nietoperza- więcej na stronie 100).” – jeśli wampiry mogą się zmieniać w
nietoperze, na podobnej zasadzie jak wilkołaki, to nie są animagami. Bycie
animagiem to zdolność wyuczona, w dodatku niezwykle trudna do opanowania i
tylko nielicznym się to udało. Jeśli każdy wampir bez wyjątku może się zmieniać
w nietoperza, nie jest to kwestia nauczonych zdolności, tylko czegoś innego (np.
krwi lub cech gatunku), ergo: nie animag. (R10)
* „Nie, to raczej nie w jego stylu,
stwierdziła, ponaglana nieprzyjemnym zapachem wilgoci, który z tygodnia na
tydzień stawał się coraz zimniejszy i drażnił nozdrza.” – jak zapach może
być zimniejszy? Powietrze, owszem, temperatura również, ale zapach? (R11)
* „Samanta, odkąd pojawiła się w
Hogwarcie, z żadnym nie miała styczności.” – zdumiewające, że zdanie
później Samanta wspomniała o sporadycznie widywanych Irytku oraz Krwawym
Baronie, ale nie przypomniała sobie widywanego co tydzień profesora Binnsa,
który, o niespodzianko, był właśnie duchem. (R12)
* „W związku z jutrzejszą Nocą
Duchów, zaplanowany jest "Bal przebierańców", zorganizowany na prośbę
absolwentów.” – a co absolwentom do balu w Hogwarcie, przecież absolwentów
nie ma w szkole? (R12)
* „Kiedy właśnie wyjmowała pergaminy
z astronomii, wypadła jej broszka i pióro. Skuwka spadła na pościel, plamiąc ją
atramentem […]” – o ile pamiętam, uczniowie Hogwartu pisali gęsimi piórami,
nie wiecznymi. (R12)
* „— Co to jest sąd? — spytała
zdziwiona Stella, zapominając o zaistniałej sytuacji.
— To mugolskie słowo!” – tak, bardzo mugolskie. A
Wizengamot, sąd czarodziejów? (R12)
* „Czy słuchałaś mnie, jak mówiłam, że wymach robimy w lewą a nie w prawą?”
– a akurat coś takiego nie miałoby sensu i jest wręcz głupie. Przecież różdżkę
dzierży się w dłoni „posiadającej moc”, jak to ujął Ollivander, zatem jeśli
ktoś nie jest oburęczny, zmuszanie go do rzucania zaklęć słabszą ręką mija się
z celem. (R12)
* „Sowiarnia była swego rodzaju
wysoką opustoszałą wieżą na końcach błoni.” – nie. Sowiarnia nie była „swego
rodzaju wieżą”, tylko mieściła się w wieży. (R12)
§ Oryginalność
Hmmm… nie. Polek uczęszczających do Hogwartu, które w dziwny sposób nie
zaczynają nauki od pierwszego roku, dziewczątek, którymi interesuje się Voldi i
ofoszonych czternastolatek (w takim połączeniu, ale także w wielu innych) jest
w Internecie wiele. Na dodatek większa część fabuły jest kalką fabuły
pierwszego „Harry’ego Pottera”, co bynajmniej Ci nie pomaga.
§ Inne
Zastanawia mnie nieco sprawa autorstwa. Na całym blogu raz piszesz w
liczbie pojedynczej, a raz w mnogiej. Ile zatem jest autorek, tylko Ty czy ktoś
jeszcze? I jeśli ktoś jeszcze, to jaki jest jego wkład pracy? Wypadałoby
sytuację rozjaśnić, aby Czytelnik nie pogubił się w tym, że jedna z podstron
jest O Autorce, a zatem liczba pojedyncza, ale już na podstronie Ocenialnie jest
napisane „zgłosiłyśmy się”, w liczbie mnogiej, a także wielu innym przykładom.
A skoro o tę podstronę zahaczyłam, to Ława ma inny banner niż ten, który
wkleiłaś. Znajdziesz go na dole naszej strony. Ale to akurat pierdółka.
Ach, i rozdział szósty jest wyśrodkowany zamiast wyjustowany lub wyrównany
do lewej, zaś w dziewiątym wkradły się liczne niepotrzebne puste odstępy między
niektórymi wersami, bez jakiegoś logicznego wzoru nawet. Ba, w rozdziale
dziewiątym w pewnym momencie pozmieniały się nawet czcionki.
§ Podsumowanie
Koniec tego analizowania, wystawiam DZIESIĘĆ
LAT W ZAWIESZENIU.
Droga Dementorko, naprawdę szkoda, że fabuła „Samanty” jest aż tak
wzorowana na wydarzeniach z oryginału z paroma drobnymi tylko różnicami. Gdybyś
stworzyła coś swojego, z czystym sumieniem wystawiłabym Prace, ale w obecnej
chwili nie byłoby to sprawiedliwe. Jak powiedziałam przy okazji fabuły: nie
sztuka pokolorować obrazek i podpisać własnym nazwiskiem, sztuką narysować coś
samemu i wtedy podpisać. Bo koślawe-ale-własne jest warte więcej niż
równiejsze-ale-cudze.
Ponadto, wiele można powiedzieć, wiele zostało już powiedziane, ale jedno
trzeba jeszcze podkreślić: nie jestem docelowym odbiorcą Twojego tekstu. Nie
lubię czytać o ofoszonych nastolatkach, które nie przejawiają żadnych
pozytywnych cech i które wierzą, że świat się kręci (lub kręcić powinien) wokół
nich. I tak jak takie nastolatki, oczywiście, istnieją i można je spotkać na co
dzień, tak uważam, że tekst, którego główna bohaterka jest co najmniej bardzo
trudna do polubienia czy sympatyzowania się z nią jest ciężki do napisania w
taki sposób, aby Czytelnik się do lektury nie zniechęcił, zwłaszcza przy akcji
rozkręcającej się tak późno. Podczas gdy Czytelnik spoza grupy Twoich
docelowych odbiorców, jeśli chcesz takich posiadać, potrzebuje tym więcej
przekonywania. Zatem gorąco zachęcam, aby kreację Samanty pogłębić przynajmniej
dwoma zaletami, aby nawet odbiorca nie będący już rówieśnikiem protagonistki
chciał o niej czytać i aby nie odrzucała go jej szczeniackość. Uczyni to tekst
bardziej uniwersalnym, dostępniejszym dla większej ilości odbiorców, a nie
tylko tej i tak już ograniczonej (tj. polskojęzycznej grupy fanów cyklu o
Potterze, głównie żeńskich i głównie w wieku 11-15 lat).
Na koniec chciałabym powtórzyć jeszcze jedno. Widzę, że włożyłaś w „Samantę”
wiele czasu oraz pracy – samo to jest godne pochwały. I, wnioskując po tym, nie
wątpię, że stać Cię na więcej, że jeśli się przyłożysz, to prędzej czy później
pewnie nawet sięgniesz po ławowe Uniewinnienie. Ale „Samanta” w formie
przeczytanej przeze mnie nie zasługuje na żaden inny wyrok. Aby dojść do tych
wyższych not, sugeruję dużo pracy nad stylem i dialogami oraz pokazywanie obu
stron medalu zwanego głównym bohaterem (drugo- czy trzecioplanowych postaci też),
a nie tylko tej jednej, wybranej, nieważne już negatywnej czy pozytywnej. A
także stanięcie przed wyzwaniem w postaci pisania czegoś własnego, ewentualnie,
jeśli nie czujesz się jeszcze na siłach, fanficka z Twoją fabułą, a nie tak
silnie wzorowaną na oryginale. Opowiedz historię, której nie opowiedziała już
Rowling czy ktoś inny. Jesteś w
stanie to zrobić, widzę to. Pytanie tylko: czy chcesz?
Pozdrawiam serdecznie i zawczasu życzę wszystkim wesołych Świąt Bożego
Narodzenia oraz szczęśliwego Nowego Roku,
>> „Przyszłam ci powiedzieć, że słychać cię w mojej sypialni.” – dość głupie stwierdzenie, skoro wszyscy byli zebrani w sypialni, którą Samanta dzieliła przecież z Hermioną.<<
OdpowiedzUsuńZnam to opowiadanie, więc powiem tylko, że, o ile się nie mylę, akcja koncentrowała się w sypialni Harry'ego i Rona.
Ocenę skomentuję ciut później z przyczyn, które zostawię dla siebie.
W takim wypadku należy tak zredagować tekst, aby równie ważny szczegół nie umykał uwadze.
UsuńCzekam tedy z niecierpliwością.
"Cóż, ta ocena utwierdziła mnie w przekonaniu, że S.R jest nie do uratowania."
UsuńOpko może i by było do uratowania, ale nie oszukujmy się, komu chciałoby się przechodzić przez to wszystko jeszcze raz.
Ocena jak dla mnie satysfakcjonująca. Myślę, że przestępnie wytknęłaś wszystkie błędy, co jest dla mnie niezwykle ważne. Ponieważ Dementorka już w miarę szczegółowo odwołała się do Twojej recenzji, ja tylko wtrącę parę moich uwag.
Po pierwsze, warte akapitu jest omówienie głównej bohaterki. O tak, ja też za nią nie przepadam. Kiedy kreowałyśmy Samantę, zamysł był nieco inny, jednak wraz z pisaniem kolejnych rozdziałów wymknęła nam się spod kontroli (brak doświadczenia). Same zdążyłyśmy to zauważyć i miałyśmy nawet zaplanowaną jej psychiczną przemianę po spotkaniu z Voldemortem, jednak już samo dotrwanie do tego momentu stało się dla nas, jak i wielu czytelników, nieco... stresujące? Coś w ten deseń.
Styl Dementorki ma jeszcze wiele do życzenia, zresztą tak samo jak mój, ale gdybyś zauważyła nasze wypociny sprzed roku (wtedy jeszcze trollowałyśmy na Onecie), prawdopodobnie nie uwierzyłabyś, że pisały to te same osoby. Tak, jestem dumna z siebie i mojej przyjaciółki, iż "jeszcze nie [jest - mój dopisek] bardzo dobrze, ale już więcej niż tylko dobrze". Grunt to ćwiczyć, a "Samanta" właśnie po to została stworzona.
Błędy logiczne wynikłe z naszych eksperymentów są czasem wręcz śmieszne. Chociażby bezrobotni rodzice mieszkający w domu rodem z "Polska - zielona wyspa".
W gruncie rzeczy i tak prędzej czy później dałybyśmy sobie z tym spokój. Tego może nie widać po rozdziałach przez Ciebie przeczytanych, ale nie najgorzej z naszą wyobraźnią. W planach mamy napisanie własnego, zbroczone krwią i łzami, fantasy. ^^
W każdym bądź razie dziękuję za ocenę. Wesołych świąt!
Znam problem, kiedy bohaterowie wymykają się autorom spod kontroli. Czasem jest to dobre, jest oznaką, że postać żyje własnym życiem i nie daje się autorowi wepchnąć w wybudowaną dla niej skrzynkę, która w dodatku jest przyciasna i nie pozwala postaci na robienie tego, co rzeczywiście by zrobiła, gdyby była żywą istotą. Czasem jednak wszystko idzie w zupełnie nie tę stronę, w którą miało iść.
UsuńPotrafię sobie wyobrazić, jak bardzo styl Was obu się zmienił, bądź co bądź trzy lata to kawał czasu, a jeśli się go na dodatek spędzi na doskonaleniu własnego pisania, to efekty siłą rzeczy pojawić się muszą. A im dłużej się ćwiczy, im więcej wiedzy nabywamy i im bardziej się własnych tworów czepiamy, tym szybciej osiągniemy satysfakcjonujące rezultaty. Nic tylko pochwalić zapał, że poświęciłyście aż tyle czasu jednemu tekstowi, bo w blogowym środowisku zdarza się to naprawdę nieczęsto. :)
W takim razie życzę powodzenia co do nowego projektu. :)
Mam jeszcze małe pytanko:kto stworzył Wasz szablon?
UsuńSzablon wykonała Miękko. :)
UsuńCześć Chiyo ;) Przeczytałam ocenę, bo Leana ostatnio do mnie się zgłosiła z prośbą o betowanie tekstu, a że ciekawska jestem, to nic nie poradzę... Ze wszystkimi Twoimi zarzutami się zgadzam, a tak tylko po koleżeńsku powiem: zauważyłam bodajże dwie literówki "snów" zamiast "znów" i "copiero" zamiast "dopiero".
OdpowiedzUsuńŚcielę się i życzę wesołych świąt,
Psia Gwiazda.
PS Bardzo mi się podobała ocena :)
Bardzo możliwe, chciałam poprawiać ocenę dziś rano, ale nie zaszłam zbyt daleko, bo musiałam wyjść. Dziękuję za wytknięcie. :)
UsuńCześć! Dziękuję bardzo za tą długą i wyczerpującą ocenę. Całą przeczytałam.
OdpowiedzUsuńAch... ze wszystkimi zarzutami się zgadzam.
Kiedy zaczynałam pisać S.R. miałam trzynaście lat. Teraz mam prawie 16. Przez te trzy lata tyle razy poprawiałam, dodawałam, zmieniałam, że pogubiłam się we własnej fabule. Dlatego tyle błędów logicznych.
Dalej... co do tego, że Samanta była od razu na czwartym roku. Szczerze, to też myślałam, by umieścić ją na pierwszym, ale jak to 13- latka myślałam, że będzie to komicznie wyglądać. 14-latka latka przy 11-latku. I tak zostało...
Do zaklęcia "Lorem Sermo", wczułam się tak w pisanie akcji, że zapomniałam o położeniu Samanty i Leny.
Co do tego, że raz piszę w pierwszej, a raz w drugiej to sprawa, że to opowiadanie piszę z przyjaciółką, mianowicie z Leaeną. Stali czytelnicy o tym wiedzą, a ja kiedy zostałam sama, a Leaena raz pojawiała się i znikała na blogu, już tego nie zmieniałam.
Cóż, ta ocena utwierdziła mnie w przekonaniu, że S.R jest nie do uratowania. Za dużo błędów, najwięcej logicznych. Coraz trudniej było i jest mi pisać rozdziały, ponieważ zbyt namąciłam na początku.
To chyba wszystko... a! Nie. Ta scena na Grimmauld Place rzeczywiście była ściągnięta z książki. Co do reakcji Harry'ego na "sympatyczną" wypowiedź Samanty, wydawała mi się wiarygodna. Harry był przecież pod agresją (przez horkruksa czuł to co Voldemort), więc był wredny i zdenerwowany.
A do wypowiedzi Leaeny u góry i twojej odpowiedzi lekko się zdziwiłam. Nawet w oryginale było, że Harry wydzierał się w pokoju, który miał dzielić z Ronem, a cały dialog od przybycia Samanty na G.P był w tym pokoju. Nic nie wspominałam o akcji w innym pokoju. Był przecież akapit, jak podsłuchuje na korytarzu. Więc jak mam jeszcze bardziej zredagować tekst?
To chyba wszystko, jeszcze Leaena mi mówiła, że chce się wypowiedzieć pod moim komentarzem, więc jej opinia też się pojawi, bo szczerze mogę powiedzieć, jest współautorką tego opowiadania.
Może i wyglądałoby komicznie, ale z logicznego punktu widzenia lepiej. W końcu ilu uczniom zdarzało się kiblować przez lata, przez co sami wyglądali komicznie? W mojej podstawówce był kiedyś chłopak, który aż do osiemnastki nie mógł zaliczyć szóstej klasy i dopiero po skończeniu osiemnastu lat szkoła mogła się go pozbyć. Wyglądał niemal równie komicznie, jeśli nie bardziej, ale takie są wymogi edukacji.
UsuńZmieniać na blogu nie musisz. Jednak w ramce po lewej odsyłasz Czytelników do podstrony "O blogu", wystarczy tam dopisać akapit, który wszystko wyjaśni. Zajmie Ci to góra trzy minuty, a nowym Czytelnikom oszczędza zastanawiania się, czy nie masz przypadkiem rozdwojenia jaźni. ;)
Do uratowania może i jest, jednak przed odratowywaniem jej musiałabyś sobie zadać następujące pytania. Po pierwsze, czy aż tak zależy Ci na tym opowiadaniu, by je odratowywać? A po drugie - czy jest sens w odratowywaniu "Samanty", w sumie wyłącznie dla ćwiczeń i ewentualnej satysfakcji, że tekst będzie poprawny? Jeśli coraz trudniej Ci pisać rozdziały i nie znalazłaś czegoś, co przywróciłoby Ci radość z pisania "Samanty" (bo według mnie zmuszanie się do pisania bez czerpania z tego radości czy satysfakcji zakrawa na grafomaństwo i robienie z siebie męczennika), to chyba faktycznie lepiej będzie to opowiadanie odłożyć. Bo wnioski z ocen można przełożyć na inne teksty, nie trzeba wszystkiego odnosić wyłącznie do tego, który został oceniony.
Doczytałam w Twoim opowiadaniu i zwracam honor, mój błąd, przepraszam.
Cieszy mnie jednak, że ocena okazała się pomocna. :) Pozdrawiam ciepło i wesołych Świąt,
Dobry wieczór! Ja z takim drobnym i, jak się okazuje, w moim przypadku już chyba tradycyjnym, pytankiem do Chiyo. Zakładam, że jeszcze nie zaczęłaś oceniać Negatywu, ale mimo wszystko chciałam zapytać, czy mogłabym teraz zmienić szablon. Jeśli Ci to psuje szyki, to oczywiście zaczekam, ale pytam na wszelki wypadek, bo pisałaś, że oceniać będziesz po Nowym Roku. Za odpowiedź z góry dziękuję i życzę wesołych Świąt!
OdpowiedzUsuńPewnie, że możesz zmieniać, nie ma sprawy. :)
UsuńDzięki:)
Usuń