O
ile się nie mylę, tę panią przyjdzie mi oceniać już po raz trzeci, choć do
budynku Ławy przybywa w roli oskarżonej po raz piąty. Zaczynam poważnie
rozważać przyznanie An-Nah jakiegoś wyróżnienia dla osoby, która pilnuje, by
Przysięgli mieli co robić. Nie, mówię serio.
§ Pierwsze wrażenie
A. Adres
Prosty,
polski, a że bez znaków diakrytycznych, to i nie ma problemów z dziwnie
wyglądającym adresem. Daje jakieś wskazówki co do treści (acz niewiele, pod
takim tytułem mogłoby być naprawdę wszystko) i zachęca do wejścia na bloga. Na
duży plus.
B. Grafika
Jedyne,
do czego tak naprawdę jestem w stanie się przyczepić, to że tło mogłoby się
łączyć nieco płynniej, a czcionka mogłaby być odrobinę większa. Cała reszta,
jakkolwiek dość daleka od wpadania w mój gust, jest uporządkowana i
minimalistyczna. Wszystko jest dokładnie tam, gdzie być powinno. Jako że
zdjęcie z filmu historycznego, niezaznajomiony z blogiem internetowy
przechodzień mógłby z szablonu wywnioskować tak tekst historyczny, jak i
opowiadanie fantasy. Czy szablon jest zachęcający? Dla mnie niekoniecznie
(bardziej zachęca mnie fakt, iż to twór znanej mi już autorki), ale zachęcanie
jest kwestią gustu, a dla mnie ważniejsze jest, aby szablon nie odtraszał i był
praktyczny; estetyka jest pojęciem zbyt względnym, więc niech każdy robi z
grafiką, co mu się podoba. I tyle.
Ach,
no i wytłumaczę się ze swojego lenistwa. Tak, ukradłam screen z oceny Madness.
Nic się w szablonie nie zmieniło, doszło tylko więcej linków w spisie treści i
ogłoszenie o zakończeniu tekstu. A ja jestem na netbooku, który z programów
graficznych ma wyłącznie Painta, a tego nie używam, jeśli absolutnie nie muszę.
Ale to tylko screen, więc chyba mi wybaczycie, prawda?
§ Treść
A. Fabuła
Lubię
oceniać teksty zakończone. Nawet jeśli czasem zajmuje mi to więcej czasu, to
jednak o ileż przyjemniej móc powiedzieć autorowi bloga wszystko, zamiast tylko
tyle, ile powiedzieć można do momentu, w którym natrafiam na „ciąg dalszy
nastąpi”. Ale! Koniec dygresji, czas oceniać!
Zacznę
może od pochwał, a potem przejdę do uwag. Widać, że fabuła jest przemyślana.
Ciąg przyczynowo-skutkowy obecny, wydarzenia następują po sobie w logiczny i
wiarygodny sposób, wszystko w większości brnie naprzód w świetnie wyważonym
tempie, a przy okazji sam pomysł jest niebanalny i inteligentny. „Dzieci Boga
Granic” urzekły mnie nie tylko z punktu widzenia oceniającej, ale także
czytelniczki, czego się zupełnie nie spodziewałam, chociaż to akurat wina
uprzedzeń wynikających z lektury kilku ocen Twojego bloga (czytając w nich o
„drużynie Kekharta”, że tak to ujmę, w mojej głowie wykwitło, że tekst będzie
bardziej przygodowy, że będzie więcej potyczek, akcji, zdobywania i ogólnie
takie bardziej epickie fantasy). Rozpoczynasz mocno, bo już na początku rzucasz
Czytelnika w wir wydarzeń – taktyka jak najbardziej dla mnie zrozumiała; jedni
ją lubią, inni nie, ważne że działa, a wszystkim i tak nie dogodzisz. Gratuluję
fabularnego sprytu, dzięki któremu zwodzisz Czytelnika myślą, iż wszystko
kręcić się będzie wokół Kekharta, podczas gdy w rzeczywistości stopniowo
ujawniasz nam, że jest on wyłącznie pionkiem, ważnym ale nadal pionkiem, w grze
sił wyższych i silniejszych od niego. Strasznie, ale to strasznie podobają mi
się elementy antropologiczne, bo uwielbiam antropologię i żałuję, że moja
przygoda z nią na paru świetnych wykładach się skończyła (póki co). Ponadto, poruszasz
bardzo ciekawe wątki, tak z psychologicznego, jak i społecznego punktu widzenia.
I nie mówię tu tylko o postrzeganiu homoseksualizmu w Twoim świecie. Podoba mi
się kwestia przynależności do plemiona, która z kolei definiuje jego członka.
Taka trochę mentalność grupowa, ale nie do końca, bo mamy indywidualizm
objawiający się chęcią zdobywania chwały jako wojownik, ale jednocześnie część
tej chwały przechodzi na plemię, bo zdobywająca ją jednostka jest w końcu
częścią plemienia. Realistycznie pokazany został także element rasizmu. Nie ma
tylko nienawiści pomiędzy rasami lub jednej, wielkiej, ogólnoświatowej
tolerancji – mamy i czarne pola, i białe, i szare, a te szare są szczególnie
dobrze pokazane poprzez miasto Urhan (miasto na granicy, gdzie różne rasy żyją
między sobą, toteż i wzrasta tolerancja oraz zrozumienie), ale także poprzez
bohaterów, którzy sami odkrywają, jak niewiele wszelkie rasy się od siebie
różnią. I nie mówię tylko o Kekharcie – Larha, Takhir, Rihjesh i Arthan
dołożyli równie wiele, by tę sprawę dla Czytelnika urzeczywistnić i
uwiarygodnić. Podoba mi się także przewijający się motyw poznawania siebie,
który widać nie tylko u niemal wszystkich bohaterów opowiadania, którzy na
naszych oczach ewoluują. W różnych momentach tekstu bohaterowie różnorako definiują
siebie samych, co jest tak wspaniale prawdziwe i życiowe, a jednocześnie
przekazane w tekście w sposób naturalny i nienapastliwy. Nie jesteś na mojej
liście podejrzanych o brutalną łopatologię, ale wyczucie w tej kwestii
pochwalić i tak należy. Bardzo, bardzo lubię takie wątki, są niezwykle
fascynujące, tak w powieściach, jak i w życiu.
Koniec
pochwał, czas na uwagi. Czy też może uwagę, jedną, ale złożoną, która została
już nieco zapowiedziana: tempo akcji w
większości wyważone. Szczególnie dwa wyjątki zapisałam sobie na boku.
Wątek
odkrywania tego, że Kekhart był inny, przeciągnęłabym jeszcze trochę. Czytając
za jednym zamachem, odniosłam wrażenie, że troszeczkę szybko przeszedł od „czemu
nie pożądam Diyar?” do „Takirze, chcę spróować”. Pomimo iż między tymi dwoma
momentami upłynął niemal rok (od nieokreślonego punktu zimą do jesieni), to
fizycznie mogłoby upłynąć ciut więcej tekstu, coby całość bardziej
uwiarygodnić. Dopisanie tak z jednego czy dwóch akapitów to jeszcze nie
wodolejstwo, a może być różnicą pomiędzy „Hmm, no dobra, skoro tak mówisz” a „Jej,
zrozumiał, jaki jest, juhu!”, bez żadnego kwestionowania.
Podobnie
można by też przedłużyć moment od pierwszego zbliżenia z Takhirem do zostania zdemaskowanym
i wygnanym. Ponownie, sugerujesz w tekście, że minęło już trochę czasu, ale
samego tekstu nie minęło wcale aż tak wiele. Nie musisz z tego robić wątku na
miarę kolejnego rozdziału, lecz parę akapitów, które wydłużyłyby nieco tę podróż
na pewno by się fabule przysłużyły, dodałabyś napięcia, sprawiła, że Czytelnik
miałby czas zacząć się martwić, czy Kekhart zostanie przyłapany czy nie. W
obecnej chwili dzieje się to na tyle szybko, że pomiędzy jednym a drugim mam
wyłącznie dość czasu, aby złapać krótki oddech, a tu już łups!, dzieje się całe
to demaskowanie. Nie było chwili, by moja głowa w ogóle wpadła na to, iż w
sumie powinnam się o losy Kekharta martwić.
Ogólnie,
kiedy ktoś, jak ja teraz, czyta „Dzieci Boga Granic” jako całość, pewne
drobiazgi wydają się następować po sobie ciuteńkę szybciej, niż byłoby to
uznane za wiarygodne i realistyczne. Powyższe przykłady są najbardziej rażące,
ale miejsc gdzie można by coś dopisać, jest więcej, przede wszystkim w
pierwszej połowie: czas upływający wśród Śnieżnych Kotów (pod koniec jednego
rozdziału tam dociera, w następnym już spędził iks czasu), czas od zamieszkania
w Urhan do porządnego zadomowienia się (jako wyżej), to też tylko przykłady.
Rozumiem z podstrony „O opowiadaniu”, że jest to prequel do czegoś większego, w
dodatku opowiadanie, nie powieść, zatem nie ma tu zbytnio celu w rozwlekaniu
się. Nie potrzeba jednak wiele, by akcję ciut zwolnić – zdanie tu, zdanie tam,
czasem akapit, czasem udaje się i bez dopisywania czegokolwiek, ale za to przy
gruntownym remoncie tego, co już zostało napisane. Diabeł tkwi w szczegółach.
Z
fabularnego punktu widzenia, więcej uwag nie mam. Napoczęte wątki zostały
zamknięte, jak już powiedziałam, wydarzenia mają sens i nie dzieją się, bo taki
masz kaprys. Zwolnij odrobinkę pierwszą połowę tekstu, a będzie w tym względzie
naprawdę bez zarzutu. No, chyba że komuś taki tekst nie przypadnie do gustu,
ale to już bardziej subiektywne obiekcje. Ty wiesz, dla jakich ludzi piszesz,
więc to ich zdanie na temat „podobania się” Cię interesuje i kropka.
§ Dialogi i opisy
A
zacznę sobie od opisów, bo przy dialogach mam do powiedzenia wiecej. Opisy.
Zdecydowanie obrazowe, z doświadczeniem i umiarem dozowane, w żadnym wypadku
nie schematyczne (tj. nie powielasz ciągle tego samego schematu pisania opisów,
np. „A był x, y i z.”). Wiesz, co trzeba opisać i iloma słowami, naprawdę ładnie
stosujesz zmysły inne niż wzrok. Tworzysz opisami nie tylko obrazy, które później
w czytelniczej głowie zostają, ale także klimat oraz atmosferę, co zauważam
najwyraźniej, porównując różne opisy miejsc (np. stepów z miastem). Co nie
znaczy, że w opisach ważnych wydarzeń klimatu brakuje, broń Boże, no ale to
powinno być oczywiste. Słowem, nie mam tu nic do zarzucenia, tak naprawdę.
No,
z jednym tylko wyjątkiem. Pierwszy opis oblężenia Dalle, już po
przygotowaniach, ale przed dywersją. Cóż, pozostawia on trochę do życzenia pod względem
klimatu i emocji. Potrafisz tworzyć dynamiczne opisy (patrz opisy wszelakich
pojedynków), klimatyczne również nie są Ci obce (wystarczy wspomnieć
narkotyczne wizje Kekharta), ba!, opis oblężenia po dywersji jest już dokładnie
taki, jakiego bym oczekiwała, zatem czemu ten pierwszy przynajmniej nie postawi
kroku lub kilku, by swojemu następcy dorównać? Przy czymś tak pełnym rozmachu i
emocji jak oblężenie spodziewałabym się czegoś więcej, czegoś chociaż odrobinę
bardziej porywającego. Bo w chwili obecnej opis jest, niezgorszy i nie gryzie,
aczkolwiek nie wciąga i równie dobrze mógłby to być kolejny fragment o podróży
gdzieś-tam, tak neutralnie prześlizguje się po nim wzrok. To równie dobrze może
być wyłącznie moim prywatnym odczuciem, aczkolwiek nic nie stracisz, jeśli ten
fragment przeczytasz, taki wyrwany wręcz z kontekstu, i spróbujesz przynajmniej
zobaczyć, o co mi chodzi.
Dialogi
odłożyłam na później, ponieważ tu jest więcej, co można o nich powiedzieć.
Oprócz z reguły poprawnego zapisu (wyjątki znajdziesz niżej) i takich tam
standardowych pierdół, które oceniający czują się w obowiązku wymienić,
pierwszą rzucającą się w oczy rzeczą jest ich stylizacja. Moim zdaniem zabieg
ów wyszedł Ci cudnie, nie popadasz w żadne skrajności, a dzięki niemu dodajesz
orkom jako rasie tego czegoś, czynisz ich bardziej rozpoznawalnymi niż robi to
ich wygląd, bo wyróżniają się tak w uchu Czytelnika, jak i na tle innych ras,
których mowa bliższa jest znanej nam niestylizowanej polszczyźnie. Momentami
miałam co prawda wrażenie, jakby w pewnych sytuacjach stylizacja znikała, po
czym pojawiała się znowu, ale nie wymieniam tego jako błąd, ponieważ granica
jest niezwykle zatarta i takie momenty równie dobrze mogą być niedopatrzeniem,
jak i częścią kreacji bohaterów, co rozwinę w odpowiednim paragrafie.
Swoją
drogą, te Twoje orcze dialogi przypominały mi dialogi z innego blogowego
opowiadania. Tam padają one z ust Serba, który angielskiego (bo rzecz się
dzieje w Anglii) nie zna. I kiedy to podobieństwo do mnie dotarło, zaczęłam się
zastanawiać, czy i Twoje nie są przypadkiem inspirowane językiem serbskim. Sama
mam o nim bardzo-bardzo nikłe pojęcie, ale kolejność w zdaniach u Ciebie i tam
jest podobna, to w mojej głowie wykwitł wniosek, że może, może…? Ale nie wiem,
nie znam się, dzielę się wyłącznie spostrzeżeniami, równie dobrze może się
okazać, że nie trafiłam. Chociaż liczę po cichu, że niezależnie od odpowiedzi
znajdzie się ktoś mądry w tym zakresie, kto mnie oświeci i wyjaśni, skąd
podobne skojarzenia brać się mogły.
Pojedynczą
uwagę również mam, a jakże. Oprę ją na wyrwanym z tekstu (z rozdziału
jedenastego) przykładzie:
„Przybysz
z tajgi mówił dalej – a raczej ryczał, gdyż język w którym mówiono w jego rejonach
podobny był zwierzęcemu. On widać nauczył się języka używanego przez większość
mieszkańców stepu, lecz niedostosowane narządy mowy zniekształcały słowa.
–
Wyzywam Jyrgala Czarnego Smoka, tego, który śmie siebie nazywać kaganem.
Wyzywam Rijesha ze Shnai’ar, pomiot Niższego Świata!”
Parokrotnie
już wspomniałaś o różnych postaciach, które mówiły „nieco inaczej”. Ale póki co
przedstawiasz to wyłącznie komentarzem narratorskim, a może warto by się raz
czy dwa pokusić o zaakcentowanie owych różnic w samej wypowiedzi owej postaci?
To w końcu nic innego, jak zapisywanie dziwnych akcentów fonetycznie. Pamiętasz
słynne „Dziń dybry” z serialu „’Allo ‘Allo”? Dokładnie tak się podobnymi
fragmencikami pobaw. Nie ma ich wiele, w całym tekście pewnie znajdzie się
garstka na jedną dłoń (nie zapisywałam wszystkich, ale zgaduję, że góra pięć),
a masz wspaniałą okazję, aby uczynić opowiadanie jeszcze lepszym.
Na
koniec dodam, że dialogi i opisy idą ze sobą w zgranej parze, nie próbując się
nawzajem wykopać z tekstu. Jeśli gdzieś trafiło się więcej opisów, to niedługo
potem pojawiała się scena bogata w dialogi i odwrotnie. Nie czuję ani
niedosytu, ani przesytu któregokolwiek z elementów.
§ Styl
Dużo
już czasu minęło, odkąd ostatnio czytałam coś Twojego, zatem trudno mi
stwierdzić, czy jakieś zmiany w nim zaszły. Zresztą, jestem zdania, iż dobry
autor z już wyrobionym stylem, jaki niewątpliwie masz, jest już na tyle doświadczony
i cwany, że wie, jak swój styl delikatnie modyfikować, aby był ciut inny niż w
poprzednim tekście, zwłaszcza że pomiędzy wampirami (historycznymi i
współczesnymi), archeologami z jakiejś innej krainy a stepowymi fantasy orkami
różnice są trudne do przeoczenia. Innymi słowy, bo mam wrażenie, że ciut
naplątałam, Twój styl nadal jest Twój, z tego co pamiętam z poprzednich
tekstów, ale umiejętnie nim kierowałaś, aby odzwierciedlał troszeczkę z tego, o
czym piszesz. Mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi, bo naprawdę trudno mi
teraz znaleźć inne słowa do opisania tego, co mam na myśli.
Czytało
mi się gładko i szybko, bo styl masz już wyrobiony. Nie doskonały, ale na pewno
porządnie oszlifowany i na pewno Twój. Nie powalający boską urodą czy geniuszem,
bo raz że to chyba nie ten rodzaj opowieści, gdzie czytanie dla fabuły i
czytanie dla piękna stylu szłyby w parze, jednak jest tu jakaś historia do
opowiedzenia, ale zgrabny i ładny, który stanowi dla treści śliczną,
podkreślającą jej urok ramkę, wręcz jakby robioną na miarę.
W
tym względzie blogowi oceniający chyba niewiele mogą Ci już zaoferować.
Niekoniecznie z braku kompetencji, ale z braku regularności. Oceniający zasiada
do jednego tekstu raz, góra dwa (w rzadkich jednak przypadkach), mówi, co myśli,
wypisze uwagi i tyle, koniec współpracy. Aby styl dalej udoskonalać, potrzebny
jest Ci dobry redaktor, zresztą, sama wiesz, ile dobrego redaktor jest w stanie
zrobić. Osoba czytająca i poprawiająca stylistycznie Twój tekst nie raz, ale
kilka, w idealnym przypadku ta sama przy okazji każdego tekstu – na obecnym
poziomie tylko tą drogą wróżę polerowanie już oszlifowanego stylu. Jedyną
alternatywą jest beta, ale żeby efekty były porównywalne, to beta nie mogłaby
być dobra – musiałaby być doskonała, a
o taką trudno. Już chyba łatwiej o dobrego redaktora.
Chociaż
do stylu prozy uwag nie mam, z braku innego miejsca uwagę poetycką podpiszę pod
ten paragraf. Tak, tak, mam uwagę poetycką, ja, niemalże laik w tym gatunku
(chociaż parę rzeczy od lepszych od siebie załapałam tu i ówdzie). Mianowicie
przyczepię się do pieśni kończącej rozdział piętnasty. Wygląda ona na taką… mało
pieśniową. Nie ma jednolitego rytmu, który jest potrzebny, aby coś móc śpiewać,
wersy mają pomiędzy 10 a 13 sylab, jednak bez jakiegoś widocznego wzoru (jeśli
Cię to ciekawi, to liczba sylab w kolejnych wersach wygląda następująco: 11,
13, 12, 11, 10, 11, 12, 12, 11, 13, 13, 13). Jakkolwiek rymy AABB są zgrabne
(na pewno nie częstochowskie), to cała reszta tej kompozycji mogłaby być o
wiele lepsza. Jak powiedziałam, nie jestem znawcą ani miłośnikiem poezji, ale
jeśli mnie się coś nie zgadza, to nie wiem, co znalazłby ktoś, kto się poezją
pasjonuje. Oczywiście, nie ma obowiązku bycia dobrym i w prozie, i w poezji -
ale wydaje mi się, że mogłabyś tej pieśni poświęcić więcej uwagi, bardziej ją
dopieścić i sprawić, aby była pieśnią nie tylko z nazwy, lecz także i z konstrukcji.
Nie wiem, na ile będzie to pomocna uwaga, ale kiedy sama zajmowałam się
tworzeniem pieśni do swojej powieści, to brutalnie wręcz zżynałam ze znanych mi
piosenek. Nie słowa, oczywiście. Ale wypisywałam tekst, liczyłam sylaby w
każdym wersie, po czym pisałam własne słowa wedle tego samego schematu. Metoda
na pewno nie doskonała, ktoś znający owe utwory pewnie mógłby mnie na tym
przyłapać, lecz mając w głowie rytm i widząc wzór nie tylko w rymach, ale i w
sylabach, tworzenie reszty szło mi o wiele łatwiej. Alternatywnie możesz
dopisać słowa do już istniejącej melodii, także próbując zachować jej rytm
poprzez sylaby. W końcu tworząc piosenki, nie bez powodu w pierwszej kolejności
komponuje się muzykę, słowa odkładając na później.
§ Kreacja świata
Tu
mam pewien orzech do zgryzienia. Czemu? Bo według mnie świat jest zarysowany
bardzo wyraźnie, jednocześnie zarysowanym aż tak wyraźnie nie będąc. Już
spieszę z tłumaczeniami.
Strona
społeczno-psychologiczno-antropologiczna wyszła naprawdę wspaniale, moje
gratulacje, na pewno masz tutaj powód do dumy, bo nie dla każdego, nawet
pasjonata antropologii, jest to łatwe do osiągnięcia. Struktury klanowe,
różnice pomiędzy mentalnością koczowników a osadników, poglądy życiowe tychże,
różnice pomiędzy rasami, chciałoby się rzec iż ogólnie życie w Twoim
opowiadaniu jest przedstawione niemal namacalnie i z pewnością wiarygodnie. A
że ta część tekstu jest zdecydowanie ważniejsza, sama w sobie oraz dla fabuły,
to dzięki temu sukcesowi kreacja świata się udaje. Niezwykle łatwo było mi
zrozumieć, dlaczego ktoś miał takie poglądy a nie inne, a wszelkie różnice
(pomiędzy koczowniczymi orkami, osiadłymi orkami, smokowcami, Czarnymi
Szamanami, Śnieżnymi Kotami, mieszczanami w Urhan, kimkolwiek tak naprawdę) są
nie tylko realistycznie przedstawione, ale także dopełniają całego obrazu.
Mogłabym się w tym punkcie trochę rozwodzić, jednak nie chcę spędzać czasu, aby
się rozdrabniać, co dokładnie mnie urzekło, jak i dlaczego. To, co jest najważniejsze
dla Ciebie, to że cała ta antropologiczna otoczka zdecydowanie Ci wyszła, jest
mocnym punktem opowiadania i nadaje kreowanemu światu wymiarów oraz
realistyczności.
Jednocześnie
świat aż tak wyraźnie zarysowany nie jest, ponieważ opisy świata jako miejsca,
jakkolwiek obrazowe i wystarczające, by wyobrazić sobie, o czym mówisz, mogłyby
być jeszcze lepsze, barwniejsze (ale nie w stylistycznym sensie), bardziej
dopełniające obrazu. Opisujesz dość, by Czytelnik odnalazł się w różnych
miejscach, przy użyciu różnych zmysłów podajesz dość informacji, by zobaczył
scenerie czy wnętrza (zapach zjełczałego tłuszczu wewnątrz jurty na pewno
zostanie ze mną na długo, mimo iż nie mam najzieleńszego pojęcia, jak pachnie
zjełczały tłuszcz). Uważam jednak, że mogłoby być lepiej, że mogłabyś stworzyć
opisy miejsc, które nie tylko sprawią, iż Czytelnik je zobaczy – sprawią, że
poczuje się, jakby tam był. I
podobnie jak przy okazji moich uwag względem tempa akcji: nie potrzeba wiele,
by ten efekt osiągnąć, a i rozumiem, że w tym opowiadaniu niekoniecznie jest to
priorytetem. Gdybym ja miała się za takie coś zabrać, spróbowałabym od
wprowadzenia jeszcze paru zmysłów do opisu, a także zadbała, aby je nieustannie
mieszać, tak samo jak starać się różnicować opisy, co i tak już robisz (a
przynajmniej ja odnoszę wrażenie, jakbyś w opisach stepów była spokojniejsza
niż w opisach takiego na przykład Urhan). Zrób mały krok dalej, pododawał po
kilka słów lub po zdaniu czy dwóch tu i ówdzie, a jestem pewna, że efekt będzie
widoczny, jednocześnie bez wodolejstwa i sztucznego wydłużania opowiadania.
Ktoś
mógłby stwierdzić, że skoro uważam opisy za obrazowe i potrafię sobie te
wszystkie miejsca wyobrazić, to zwyczajnie się przypieprzam z ulepszaniem, żeby
„Czytelnik się poczuł, jakby tam był”. I pewnie ma rację. Ale jak ludzie dobrzy
i z potencjałem osiadają na laurach, to się marnują, zaś jako oceniająca czuję
się w obowiązku pomagać, zwracać uwagę, że może być jeszcze lepiej. An-Nah, nie
oszukujmy się, doświadczona z Ciebie osoba, dużo już o pisaniu wiesz, także i
to, jak wszystkie uwagi rozważać i jak wybierać porady, do których czujesz, że
warto się zastosować. Ty wiesz najlepiej, co chcesz w tekście (i poprzez tekst)
osiągnąć.
Trudno
mi się także zdecydować, czy nawiązania do ziemskiej rzeczywistości mi się podobają
czy jednak nie. Chyba zależy, od której strony sprawę uchwycić. Gdyby to uznać
za paralelę, za być może wskazówkę, iż ten świat istnieje równolegle do
naszego, a wydarzenia w jednym odbijają się i w drugim, to wyszło zdecydowanie
zgrabnie, bynajmniej nie perfidnie, dostatecznie wyraźnie, by to zauważyć. Ale
gdyby to wziąć za inspirację, zaś świat przedstawiony ma być absolutnie
niezależny - trudno mi się skłonić w którąkolwiek stronę. Być może zakon
pobożnych rycerzy wyznających Auriela trochę zbyt wiele wspólnego ma z
Krzyżowcami, co nieco gryzie mi się z bardziej „własną” resztą świata. A może
to wrażenie wywodzi się z tego, że moja wiedza (i, prawdę mówiąc,
zainteresowanie) Azją Środkową, która Cię zainspirowała, jest bardzo niewielka
i dlatego cały „orczy świat” odbieram jako coś oryginalniejszego i bardziej
stworzonego przez Ciebie, niż w rzeczywistości jest. Jednocześnie, owe
wtrącenia z nutką historii z Ziemi nie są tam, żeby były, nie są wyciągnięte z
magicznego cylindra, tylko mają sens oraz cel, splatają się (delikatniej lub
mocniej) z fabułą oraz opisywanymi wydarzeniami. Innymi słowy: nie wiem, jak do
całej tej sprawy podejść, pewnie byłoby mi łatwiej to stwierdzić, gdybym o
kulturze i historii państw Azji Środkowej wiedziała więcej. Wiem jednak, ile
wiem, nie bardzo mam czas (ani ochotę) na dokształcanie się w czymś, co mnie
niespecjalnie kręci wyłącznie dla celów oceny, zatem na tym uwagę zamknę. I
dodam tylko, że ta jedna na wyrok wpływu nie ma, zwyczajnie wypisuję swoje
myśli i spostrzeżenia.
§ Bohaterowie
Kto
jest główny a kto poboczny, jaki kto ma charakter i takie tam bzdury – nie
zamierzam się w to bawić. To nie mój styl, Ty te informacje i tak znasz, a i
bohaterowie są na tyle złożeni, że o każdym można by wiele napisać. To nie czas
i nie miejsce na takie rozwlekanie się.
Bardzo
łatwo zauważyć, że im ktoś ma mniej poświęconego mu w opowiadaniu czasu, tym
bledszy się staje na tle innych. Chociaż wszyscy są wykreowani dobrze, pełen
zestaw postaci z krwi i kości, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ci, z którymi
jesteśmy od początku lub niewiele tylko później, są głębsi i wyraźniejsi od tych,
którzy pojawili się w drugiej połowie lub nawet pod koniec. Kekhart, Takhir,
Larha i Arthan spędzają całe lub większość z dwudziestu rozdziałów, rozwijając
się, zmieniając, ewoluując na naszych oczach: Kekhart nabiera pewności siebie,
a także poczucia przynależności i przeświadczenia, iż ma w życiu jakiś cel;
Larha otwiera się, chciałoby się wręcz powiedzieć „rozkwita”, ze skrzywdzonej
okrutnie dziewczyny przeistaczając się w silną, niezależną kobietę, która ma
jasno określone poglądy oraz kodeks moralny i według tego wiedzie życie (swoją
drogą, Larha była moją ulubienicą – smutno mi okropnie, że tak skończyła,
chociaż przynajmniej skończyła z honorem, niemalże jak Święta Kobieta, którą
tak bardzo chciała zostać); Arthan nabiera ogłady i samoopanowania,
jednocześnie z wiekiem oraz nabytymi umiejętnościami w walce coraz mocniej
żyjąc pragnieniem zemsty, podczas gdy Takhir, pozornie niezmienny, wiecznie
mądry i spokojny, odkrywa nowe życie, z którym powoli się oswaja i w pewnym
sensie zaczyna wręcz wierzyć, że może i jemu należy się choć trochę radości. To
wszystko i tak jest strasznym uogólnieniem, bo ta czwórka przechodzi o wiele
więcej zmian, głębszych, chociaż nie zawsze aż tak znaczących, jednak
rozumiesz, co mam na myśli. Jesteśmy z nimi tak długo, że każdy kolejny
rozdział tylko dodaje im kolorytu oraz cieni, dodaje do wrażenia, że czytamy o
rzeczywistych postaciach. Lecz wraz z każdą kolejną osoba, która do nich
dołącza, siłą rzeczy spędzamy z nimi mniej czasu, więc pomimo wyrazistych cech
charakteru, na tle pozostałych sprawiają wrażenie nieco bledszych. Z czwórki
pod tytułem Temur, Gaspar, Serik i Nurzhan tylko dwaj pierwsi otrzymali dość
czasu, aby mogli przynajmniej próbować dorównać kroku poprzednikom (chociaż
osobiście przyznaję, że Temura nie lubiłam specjalnie, a jego śmierć, według
mnie zasłużona, zbytnio mnie nie obeszła – no ale w życiu też są ludzie, którzy
nas nie obchodzą). Od momentu pojawienia się w tekście, Serik odzywa się bardzo
rzadko, co można odbierać jako celowe (był milczkiem w drużynie, w ciszy szukał
pokuty za swoje grzechy, których szczerze żałował) lub za niedopatrzenie
(mógłby być wyraźniejszy, mógłby zachować swój charakter, jednocześnie nie
będąc tak milczącym, pojawiając się/zwracając na niego uwagę nieco częściej),
podczas gdy o Nurzhamie wiemy jedynie tyle, że nasi bohaterowie znaleźli go
przed inicjacją, a więc dzieciak, że narzucono mu los szamana, lecz tego nie
chciał i jako kolejny nienależący nigdzie dołączył do Kekharta. Oczywiście,
rozumiem i widzę, że każda z postaci została wprowadzona w dokładnie
przemyślanym momencie, jednak jakie mieli, tak naprawdę, role? Tak jak obecność
Temura i Gaspara jestem w stanie uzasadnić (pierwszy wpłynął na postać Larhy, a
jego zbrodnia w dniu Przesilenia w Dalle stanowiła okazję do pokazania, jak
chętnie elfowie karali orków, zaś temu drugiemu, jak to pieśniarzowi, przypadło
zadanie opowiadania historii, o bogach i legendach jak i o naszej drużynie,
reszcie świata), tak Serik i Nurzhan wydają się być po to, aby byli i
powiększyli gromadkę Dzieci Boga Granic. Nie wiem, być może zanadto się czepiam
w tym, aby każda postać miała swój cel, jednakowoż z punktu widzenia czytelnika
mam wrażenie, że jeśli ktoś dołącza do Kekharta, to automatycznie otrzymuje
ważniejszą rolę od tła, że dołącza do grona tych główniejszych bohaterów, co
kłóci się z obrazek wspomnianej dwójki, jaki otrzymujemy w tekście. Niemniej
jednak, pomimo mniejszej ilości poświęconej im uwagi, są wyraźni i
realistycznie jako postaci, a nawet zapadają w pamięć na tyle, że pamiętam ich
historie oraz imiona.
Pomijając
Larhę, która jest moją ulubienicą, urzekła mnie kreacja Rijesha. Jeśli nasz
wszechwiedzący narrator już kusi się na opowiadanie czegoś przez czyjś pryzmat,
zawsze wybiera kogoś z kekhartowych przyjaciół, zatem Rijesh tworzony zostaje
tak jakby „z boku”. Widzimy go oczami różnych osób, dowiadujemy się o nim nie
przez to, co narrator nam zdradził, ale przez słowa czy myśli innych osób (tak
znaczących postaci jak i ludów całych miast, jak było np. w Dalle), poprzez czyny
i słowa samego Rijesha. Jest to sztuka, którą należy docenić i którą doceniam.
Łatwo jest powiedzieć „X był taki”, po czym udowadniać ów opis słowami i
czynami, ale o wiele trudniej nie powiedzieć o nowej postaci nic poza jej
wyglądem (a więc nie zdefiniować jej, od samego początku pozostawić ją bez
łatki), po czym przedstawiać ją słowami i czynami, tym samym dając Czytelnikom
możliwość podjęcia własnej decyzji i dojścia do własnych wniosków na temat
króla Shnai’ar. Nawet jeśli postaci w tekście mają na jego temat określone
zdanie, to przedstawiają je właśnie jako ich własne, nie sugerując Czytelnikom,
czy mają ich opinii ufać czy nie. Tak, zaraz po Larsze, Rijesh jest na szczycie
mojej listy ulubieńców.
Jedyna
uwaga (zauważyłaś, że przy każdym punkcie uwagi mam „jedyne”?) nie dotyczy
kreacji bohaterów stricte de facto, a
ich nazewnictwa. Szczególnie nazewnictwa Arthana. Przez zdecydowaną większość
tekstu mówisz o nim "pół-człowiek", a przecież jest pół-orkiem,
pół-człowiekiem. Nie wiem, może się czepiam, może nadinterpretuję, ale taki
brak równowagi w określeniach wydaje mi się bardzo... cóż, pełen uprzedzeń, co
mi kompletnie nie pasuje ani do Ciebie, ani do klimatu tekstu, który
uprzedzenia przecież stara się obalać, który w pewnym sensie stawia inność
ponad normalnością, przynajmniej w wykreowanym przez Ciebie świecie oczami
głównych bohaterów. Tym bardziej że z opisu Arthana wynikało, iż był niemal
dokładnie pół na pół, za orczy na człowieka, za ludzki na orka. Dlaczego zatem
nie przemieszasz trochę tych określeń, nie przypomnisz od czasu do czasu, że
druga połowa Arthana była orcza? Niby charakter i czyny mówią głośniej od
opisów, ale zamiana paru określeń pomogłaby w uzyskaniu równowagi idealnej. W
późniejszych rozdziałach zaczęłaś używać słowa "mieszaniec" zamiast
"pół-człowiek", co jest lepsze, bo pozbawione uprzedzeń, ale nadal
uważam, że wypadałoby to wyrównać na przestrzeni całego tekstu. Niech Arthan
będzie w równej mierze „pół-człowiekiem”, jak i „mieszańcem” i „pół-orkiem”
(przy czym nie przypominam sobie, abyś tego ostatniego określenia użyła chociaż
raz).
§ Poprawność
A. Językowa
Intryguje
mnie jedno. Zawsze mi wmawiano, że na portalu Mylog.pl nie można wstawić
akapitów, że portal odmawia przy tym współpracy i koniec. A potem PWN przeniósł
się właśnie na Myloga – i akapity w ocenach wyświetlają się bez zarzutu. To jak
to w końcu jest?
Cóż,
nie pierwszy raz już się tutaj spotykamy, zatem jak myślisz: mogę powiedzieć Ci
coś szokująco nowego? Nie wiem, nie pamiętam, co wypisywałam wcześniej, a i
sprawdzać mi się nie chce.
Nadal
piszesz poprawnie i wielkich błędów nie popełniasz. Mogłabyś się przyłożyć
trochę bardziej do przecinków, bo z tymi bywa różnie, a jesteś na tyle dobra,
że trochę poczytasz i sama wszystko ogarniesz. No, chyba że Ci się nie będzie
chciało, ale to już osobna sprawa. Poczytaj jednak o nich, szczególnie o
przecinkach względem imiesłowów, a także nie zapominaj o roli przecinka w stosunku
do rzeczowników w Wołaczu. Ogólnie, odświeżenie sobie zasad Cię nie zabije, a
że ostatniimi czasy poziom korekty w dużych polskich wydawnictwach nie jest
najwyższych lotów, to umiejętność korygowania własnych błędów jest bezcenna. Osobiście
chętnie zobaczyłabym także mniej zmian na czas teraźniejszy, ale to bardzo
subiektywna sugestia, którą podaję, byś mogła ją przemyśleć, a przy której
upierać się nie zamierzam. Wiem, iż czas teraźniejszy nie zawsze jest błędem,
aczkolwiek u Ciebie pojawia się bardzo często, podczas gdy nie zawsze jest tam
niezbędny.
Z
kolei coś, czego na pewno nie zauważyłam u Ciebie wcześniej (bo czy nie było to
już taka pewna nie jestem), to rzecz którą nazwę sobie ładnie
„naddwukropkowością”. Dwukropek nie jest złym znakiem, ale jeśli zauważam, że
jest go w tekście dużo, to naprawdę jest
go dużo, w końcu dozowany rozsądnie przemija sobie bez większego echa. Zresztą,
sam w sobie nie zawsze jest najodpowiedniejszy w pewnych sytuacjach. Na
przykład w rozdziale szóstym, w zdaniu „Arthan też znalazł okazję do nawiązania
z bliższych kontaktów z kobietą: nie dość bliskich, jak zawstydzony wyznał
Kekhartowi nazajutrz.” – średnik lub kropka sprawdziłyby się od dwukropka o niebo
lepiej. Powstrzymaj nieco tę naddwukropkowość, bo szkoda patrzeć, jak ktoś tak
dobry sam wyrządza sobie szkody podobnym drobiazgiem.
Zbystrzyłam
również, iż masz problem z zapisem różnych części mowy z partykułą „nie”, co
mnie zdumiało, bo nie przypominam sobie podobnych rzeczy w poprzednich
tekstach, a nawet jeśli były – to nie w takiej ilości. Bardzo, bardzo mocno
sugeruję, byś odświeżyła sobie zasady. Ileś wpadek wypisałam, lecz więcej w
drugiej połowie tekstu, zatem wiele z nich będziesz musiała wyłapać sama, bo
coś z pewnością przeoczyłam.
Cała
reszta to bzdury, przede wszystkim literówki. Niestety, niemal załamujący jest
fakt, iż w każdym rozdziale się takie wpadki znajdują, zaś, co jeszcze gorsze,
ich ilość zwiększa się wraz z postępowaniem w tekst. Rozdziały dziewiętnasty i
dwudziesty chyba pobiły rekordy wszelakich bzdur. Pojedyncze literówki, nawet w
każdym rozdziale, jestem w stanie wybaczyć, zdarza się w najlepszych domach,
lecz taka tendencja rosnąca aż krzyczy pośpiechem/niedbalstwem. Co jest tym
bardziej przykre, że znajduję to u tak dobrze piszącej osoby. Mogłabym teraz
powiedzieć, żebyś sama sobie szukała, ale jako że zaczęłam czytać w trakcie
przedwyprowadzkowych porządków, to ogarnął mnie taki jakiś duch dobroci i
wszystkie zbystrzone bzdury wypisałam (a także niektóre inne uwagi); później
głupio już było przestać. Plik pobrać możesz stąd.
B. Logika
Też
drobiazgi, w dodatku rzadko, a i można by uznać, że czasem to się zzwyczajnie
czepiam. Ale raz że taka już moja natura, a dwa – wychodzę z założenia, że im
ktoś lepiej pisze, tym bardziej oceniający powinni się czepiać, bo i tak
niewiele już mogą.
*
„Och, trzęsiesz się jak drzewo na wietrze […]” – drzewo? Takie wątłe drzewa czy
takie silne wiatry tam są w tej krainie? Bo przecież na stepach drzew nie ma
(centralnych, że na obrzeżach bywają to wiem), a taki podróżujący szaman
widział i wie wiele, więc tym bardziej nie leży mi w jego ustach podobne
porównanie. (r. 1)
* Vardan
tak się obudził albo tak jest niezauważalny, że nawet narrator to pominął. Zrobiłaś
przeskok czasowy: wpierw Vardan śpi, a chwilę potem się odzywa, ale o pobudce
ani słowa. Wiadomo, Czytelnik głupi nie jest, ale przeskoki czasowe też
niedobre. (r. 2)
*
„Przypominała teraz Kekhartowi Hurik: piękna i niezwyciężona […]” – jeszcze przy
pierwszym spotkaniu miał Larhę za brzydką. Przeszło mu czy jak się uśmiechała
ze szczerej radości, to tak cudnie, że z brzydkiej stawała się piękna? Czy może
byliśmy świadkami ekspresowej, acz niezaznaczonej przemiany z brzydkiego
kaczątka w łabędzie? Brakuje mi jakiegoś logiczniejszego przejścia pomiędzy
obydwoma epitetami, jeśli takie w ogóle jest. (r. 5)
*
„Zamarli obaj na moment, patrząc sobie w lśniące błękitem oczy […]” – o oczach
Jyrgala nic nie wspomniałaś, a Rijesh miał oczy czerwone. To skąd ten błękit?
Coś później jest o błękitnym świetle, ale skąd ono się tam wzięło? (r. 11)
* „Teraz,
bardziej z bliska, można było przyjrzeć się rysom jej twarzy. Nie przypominały
żadnego z ludów, z jakimi Kekhart miał dotąd do czynienia: twarde, jak
wyrzeźbione z kamienia, błyszczące jak wypolerowany bazalt.” – pierwszy raz
spotykam się z błyszczącymi rysami twarzy. (r. 15)
* „–
Na rozstajach rządzi Czarna Kahara – zauważył Temur, przypominając sobie
wioskę, drzewo i szczerzącą zęby figurkę.” – Temur? Ten przed chwilą powieszony
Temur? Temur, którego właśnie chowają Temur? (r.17)
* „O
włos spudłował – pika przebiła brygantynę na boku, Kekhart poczuł zimno stali
na skórze i lekki, ostry ból.” – jak ból może być jednocześnie ostry i lekki?
Nie potrafię sobie tego wyobrazić, jak dla mnie te przymiotniki nie idą ze sobą
w parze, jeśli mówimy o bólu. (r. 20)
§ Oryginalność
Ostatnio
zbystrzyłam u kogoś na półce powieść zatytułowaną „Orkowie”, acz autora nie
pomnę (ale chyba nie był publikowany w Polsce). Wśród blogowych opowiadań orków
spotykałam tylko w roli tej złej, nieokreślonej masy, z którą mają walczyć siły
dobra, a i tam zamieszkiwali raczej jaskinie niż stepy. Fabularnie... Cóż, przy
lekturze miałam nieodparte wrażenie, że coś mi to przypomina, chociaż jak tak o
tym myślę, to dochodzę do wniosku, że nie jako całokształt, ale poszczególne
wątki (przepowiednia, główny bohater o szczególnym przeznaczeniu, wyruszanie w
podróże/wygnanie, sama pewnie wiesz, co mam na myśli). Łączy się to jednak w
niebanalną całość, w dodatku inteligentną, co także dodaje do oryginalności,
szczególnie jeśli mówimy o środowisku blogowym. Zatem ogólnie z oryginalnością
jestem na „tak”, chociaż powiewem zwalającej z nóg miętowej świeżości rodem z
reklam bym tego nie nazwała.
§ Inne
Tak
mi się wydaje, że skoro to już trzeci Twój tekst, który oceniam, a czwarty
który czytam, to po tej ocenie chyba przyjdzie nam zakończyć ocenialniową
znajomość. Mam wrażenie, że przy tylu ocenach, nawet na takiej przestrzeni
czasu, kiedy to sama się wiele w międzyczasie nauczyłam, nie jestem w stanie
powiedzieć Ci zbyt wiele nowego, nie licząc komentarzy á propos nowych fabuł i
bohaterów. Następnym razem chyba więcej mogłabyś zyskać dzięki opinii jakiegoś
świeżego oka, które nie czyta kolejnego z rzędu tekstu Twojego autorstwa i nie
ma z góry wyrobionych oczekiwań. Aczkolwiek nie ukrywam, że każda z ocen Twoich
blogów, którą dane mi było napisać, oraz owych blogów lektura była dla mnie
przyjemnością. :)
A
tak z innej beczki, to jak Kekhart postanowił umrzeć z honorem, przypomniał mi
się krótki filmik animowany pt. "The Saga of Bjorn". Koniecznie
obejrzyj, jeśli jeszcze nie widziałaś.
§ Podsumowanie
Bez
zbędnych wstępów zabieram się do werdyktu. ODRACZAM
WYROK.
Droga
An-Nah, jak przy każdym z Twoich tekstów, czytałam „Dzieci Boga Granic” z
przyjemnością, choć tym razem przyjemnością, której się nie spodziewałam. Nie
oczekiwałam, że tekst o stepowych orkach tak bardzo przypadnie mi do gustu. I
jakkolwiek Twoje dzieło ląduje bardzo wysoko w mojej prywatnej biblioteczce
(sama się zdziwiłam, jak szybko mi szło czytanie, gdym się już wreszcie za nie
zabrała), jakkolwiek ma ono duży potencjał i chętnie zobaczyłabym je w okładce
na jakiejś księgarnianej półce, wystawienie najwyższej oceny nie wydaje mi się
w pełni uzasadnione. Tekst jest dobry, ale wciąż jest sporo miejsca, aby
uczynić go lepszym, co, mam nadzieję, wyjaśniłam wystarczająco obszernie
powyżej. Nie potrzeba wiele, aby go udoskonalić, ale jednocześnie to niewiele uważam
za różnicę pomiędzy czymś bardzo dobrym a świetnym, pomiędzy odroczeniem wyroku
a uniewinnieniem. Poza tym w porównaniu do rzeczy, które widziałam przy
lekturze pozostałych Twoich tekstów, niełatwo mi oprzeć się wrażeniu, że ten
sprawia wrażenie nieco mniej dopracowanego (a liczne literówki itepe w pozbyciu
się tego wrażenia wcale nie pomagają). Nie przeczę, moja pamięć może zawodzić,
wtedy też pewnie wiedziałam mniej, niż wiem teraz – ale nawet bez porównań
czuję, że stać Cię na więcej, że w „Dzieciach Boga Granic” nie pokazałaś pełni
swoich umiejętności, że możesz uczynić ten tekst jeszcze lepszym. No i dobrze,
być może jest w tym odroczeniu także coś z „wyzwania na zachętę”. Jesteś już
naprawdę dobra, publikacje i te sprawy – byłoby mi przykro, gdybym nie miała
jeszcze okazji zobaczyć, że wciąż się rozwijasz i poprawiasz, że nadal
udowadniasz istnienie wyższych szczytów własnych możliwości, które można zdobyć.
Ale, jak rzekłam parę chyba razy w tej ocenie, Ty jedna wiesz, co dokładnie
zamierzasz osiągnąć i jak, podczas gdy moje zadanie ogranicza się do wyrażania
opinii oraz podsuwania rad tam, gdzie wydają mi się stosowne.
Zaś
nawiązując troszku do kwestii wspomnianej na początku paragrafu Inne, mam
szczerą nadzieję, że moja ocena okaże się w jakikolwiek sposób pomocna.
Pozdrawiam
bardzo cieplutko,
Chiyo
W sumie to chyba zostawię Ci dowolność w wyborze postów. Byłoby jednak bardzo miło, gdybyś zajęła się tylko zakładką "Opowiadania", oprócz tych z gwiazdką. Najbardziej zależy mi na ocenie "Niedojrzałych jabłek", "Po prostu trwać i..." oraz "Pól słoneczników". A resztę dobierz sobie według tego, który Cię tam zainteresuje. I w sumie chciałabym, abyś oceniła też post z podstrony "Feliks" (jest tam tylko jeden), ale bardziej pod kątem, czy da się to jakoś dalej pociągnąć i czy nadaje się to na zalążek historii, oraz wiadomo – co tam mogę zmienić ewentualnie.
OdpowiedzUsuńRównież pozdrawiam i czekam na ocenę :)
Lumaris z exuugum.
Cześć, Ławo! Z tej strony halska. z bloga www.prozaicy.blogspot.com. Jest to blog poświęcony przede wszystkim młodym ludziom, nam, młodzieży, która po uszy zakochana jest w literaturze - obojętnie, czy w formie pisanej, czy czytanej. Gdzie pojawiają się recenzje, artykuły, gdzie można podszkolić się w tworzeniu, biorąc udział w konkursach prozatorskich z nagrodami książkowymi albo studiując poradniki.
OdpowiedzUsuńTworząc Prozaików chciałam, żeby był to taki kącik w blogosferze, do którego chętnie będą przychodzić wszyscy - niezależnie od umiejętności, wieku albo humoru. Gdzie znajdzie się każdy typ człowieka, ale gdzie wszyscy będą dla siebie, tak po prostu, mili i uprzejmi, i gdzie będzie można podyskutować o dobrych książkach albo natknąć się na tych, którym udało się wydać swoje powieści i spełnić marzenia większości osób, odwiedzających bloga. Mam nadzieję, że choć w niewielkim stopniu to mi się udało.
Naprawdę bardzo, bardzo, bardzo bym się cieszyła, gdyby Prozaicy stali się bardziej znani w blogosferze. Dlatego - mogłabym Was poprosić, żebyście wsparli bloga? Przyjdźcie, zobaczcie - może się spodoba, może zostaniecie na dłużej. Mam nadzieję. A jeśli naprawdę pokochacie Prozaików i jeśli tak szczerze będziecie chcieli ich polecić - byłabym bardzo wdzięczna. Wszystko się przyda - od wzmianki w poście, po button, przez szepnięcie słówka do znajomych.
Nie proponuję współpracy: nie widzę sensu w przypadkowej wymianie odnośników, jeżeli nie odwiedza się tych blogów. Proponuję przygodę i mam nadzieję na coś bezinteresownego, bo jeśli się tylko kocha literaturę, to serdecznie zapraszam na Prozaików. Nikt nie powinien się zawieść.
Pozdrawiam ślicznie,
halska.